czwartek, 2 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 7. Decision...




bardzo proszę o komentarz każdego, kto przeczytał rozdział



               Niepokój. Niepokój jest czymś, co doskwiera najbardziej przy podejmowaniu trudnych decyzji.
               Czasami towarzyszy nawet wtedy, kiedy wybór został dokonany i pozostaje tylko zamknąć oczy i zrobić krok do przodu. Ale co, jeśli będzie to krok w przepaść?
               To właśnie niepokój zmusza nas do otwarcia oczu i zrobienia dwóch kroków wstecz.
               Wahanie. Wahanie pojawia się wtedy, gdy ciężej jest wybrać lepszą opcję.
               Moment zawahania nadszedł, kiedy pośród gwaru, jaki panował na lotnisku, dotarł do mnie dźwięk cichego płaczu. Nie wiedziałam do kogo on należał, ale i tak serce ścisnęło mi się na myśl, że to właśnie moja matka wylewa łzy nad losem swojej córki.
               Bolało. Bolało bardzo, mieć świadomość, że przyczyniam się do cierpienia własnych rodziców. Mam wrażenie, że na pewnym etapie swojego życia, stałam się maszyną, zaprogramowaną tak, by niszczyć wszystko i wszystkich na swojej drodze.
               - Gotowa? – spytał przyjaciel, gdy wraz z innymi pasażerami zmierzaliśmy w kierunku samolotu.
               - Tak – odpowiedziałam. Prawda była jednak taka, że każda cząsteczka mojego ciała krzyczała coś zupełnie innego. Zignorowałam głos podświadomości, mówiący, bym zawróciła i została w domu.
               Starałam się również ignorować wszelkie towarzyszące mi w tym momencie wątpliwości.
              
               Zajęliśmy swoje miejsca w samolocie. Ja siedziałam przy oknie, natomiast Lucas obok mnie.
               Położyłam dłoń na ramieniu przyjaciela i poczułam, jak jego napięte mięśnie rozluźniają się pod wpływem mojego dotyku.
               Lucas zawsze bał się latać. Mimo, że razem zwiedziliśmy niemal całe Stany Zjednoczone, podróżując jedynie liniami powietrznymi, on i tak zaczynał panikować, gdy tylko samolot unosił się podczas startu.
               Z tego też powodu ulżyło mi, gdy po chwili usłyszałam ciche chrapanie przyjaciela. Naprawdę cieszyłam się, że Lucas zasnął jak dziecko, jeszcze zanim wystartowaliśmy. Jestem pewna, że tej nocy nie spał zbyt wiele. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że w ogóle nie zmrużył oka.
               Zawsze źle znosił lot. Mi natomiast szybowanie w powietrzu przynosiło swego rodzaju ukojenie.
               Przymknęłam oczy i postanowiłam się odprężyć. Głośna muzyka w słuchawkach skutecznie zagłuszała kotłujące się głowie, niespokojne myśli.
               Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, na wspomnienie ostatnich chwil z rodzicami. Oboje zdawali się być nieobecni, jakby wewnętrznie przeżywali żałobę, której nadejścia oczekiwali.
               Znacie to uczucie, kiedy macie wrażenie, że robicie źle, jednocześnie będąc pewnym, że jest to jedyne dobre wyście?
               Nie chcę wiecznie krzywdzić bliskich.
Nie chcę palić za sobą mostów i docierać po trupach do własnych wyimaginowanych celów.
Nie chcę przyczyniać się do kolejnych łez moich rodziców, chociaż wiem, że jestem jedynym powodem, dla którego wyleją ich jeszcze wiele.
I w końcu nie chcę spełniać marzeń, gdy świadomość, że ranię innych, miażdży moje serce.
Mówią, że człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać, bo przegranym jest się dopiero wtedy, gdy przestaje się mieć nadzieję. Jednak co, jeśli pewne wydarzenie całkowicie ją zabierze? Co dzieje się z człowiekiem, który traci nadzieje? Umiera? A czy nadzieja zapewnia nieśmiertelność?
Z tymi myślami dałam się pochłonąć ciemności swoich najgorszych koszmarów, mylnie zwanej snem.


***
Otworzyłam oczy, czując na sobie czyjeś przenikliwe spojrzenie. Przede mną stała młoda, ubrana w granatowy uniform, stewardessa, która bezczelnie żuła gumę, otwierając przy tym szeroko usta, podkreślone krwistoczerwoną szminką. Badała moją twarz obojętnym, niemal znudzonym wzrokiem.
- Za chwilę lądujemy, proszę zapiąć pasy – powiedziała i pochyliła swoje wychudzone ciało w stronę mojego przyjaciela, jak się domyślam, żeby go obudzić. Powstrzymałam ją jednak jednym ruchem ręki.
- Ja to zrobię.
Bez słowa odeszła, a ja zapięłam pas bezpieczeństwa Lucasa, a następnie swój, po czym poprawiłam się na fotelu i głęboko odetchnęłam.
Nadszedł ten moment.
Ostatnia przygoda.
Za późno na odwrót.
Moje serce w jednej chwili ogarnęła nieskończona pustka.
Doświadczając czegoś po raz ostatni, uświadamiamy sobie nader dobitnie, jak bliscy jesteśmy końca.



***
 Krok po kroku przemierzałam długi korytarz z najważniejszą osobą w moim życiu. Sercem byłam jednak przy kimś, dla kogo to ja jestem najważniejsza w życiu. Nieobecnym wzrokiem badałam sylwetki ludzi idących w jednym kierunku. Byli tak zaaferowani swoim życiem, że nie zauważyli strachu w oczach małej, zapłakanej dziewczynki, która stojąc na środku korytarza, rozglądała się nerwowo dookoła, a panika w jej czarnych tęczówkach z każdą sekundą wzrastała.
 - Hej, maleńka, co się stało? Czemu płaczesz? – spytałam, kucając przy jej malutkim ciałku. Musiała mieć dopiero cztery latka. To straszne, że takie bezbronne istoty muszą wypłakiwać bolesne łzy, kontrastujące z ich szczęśliwym, bezproblemowym życiem.
Dziewczynka wciągnęła głośno powietrze, a jej dolna warga zadrżała gwałtownie.
- Chcę do mamusi!
- Pomogę ci znaleźć mamusię, dobrze? – pokiwała głową, więc położyłam delikatnie dłonie po jej obu bokach i uniosłam, przytulając do piersi. Zaczęłam gładzić ręką jej czarne, proste włoski, ucięte równo ponad ramionami. – Cii, nie płacz, skarbie. Jak masz na imię?
- Hope. Gdzie moja mamusia?
- Zaraz ją znajdziemy, skarbie, proszę cię, nie płacz, dobrze? – zatrzymałam się na chwile i patrzyłam jej w oczy, dopóki nie pokiwała główką. Gdy na znak zgody zrobiła to, na co czekała, roztrzepałam jej równą grzyweczkę, kończącą się na poziomie jej brwi. – Ja jestem Molly. Miło cię poznać, Hope – połaskotałam ją po brzuszku, na co otrzymałam dźwięczny, dziecięcy śmiech, który opuścił jej malinowe usteczka. – Jak ma na imię twoja mamusia?
- Maria, ale wszyscy mówią na nią Mary. A tatuś to George. Pracuje w takiej wielkiej hurtowni zabawek i często przynosi mi jakąś. Mamusia zwolniła mnie z przedszkola i pojechaliśmy na wycieczke! Lecieliśmy tak bardzo wysoko… - mała całkowicie się rozgadała, energicznie przy tym gestykulując, a ja z fascynacją wpatrywałam w jej niezamykającą się buźkę.

Z torbą przewieszoną przez ramię i dziewczynką na rękach krążyłam po lotnisku w poszukiwaniu rodziców Hope. Lucas przez cały czas dotrzymywał mi kroku, ale pozostawał milczący, jakby zdawał sobie sprawę z mojego zatroskania.
Przeszukaliśmy już wszystkie terminale i łazienki, pytając napotkanych ludzi o szukające zagubionego dziecka małżeństwo. Nikt nic nie wiedział. Jeden mężczyzna z wyraźnymi japońskimi rysami twarzy zaczął coś krzyczeć w swoim ojczystym jezyku, wymachując rękoma na wszystkie strony. Wyglądało to przekomicznie, jednak nam nie było do śmiechu. W dalszym ciągu szukaliśmy.

Naprawdę pragnęłam znaleźć tych obcych mi ludzi, nie tylko ze względu na ich córeczkę. Widziałam bowiem w czarnych oczach dziewczynki odbicie własnej słabości i strachu, który kumulował się w moim wnętrze, powody jąć mimowolne skurcze żołądka. Po prostu czułam, że pomagając tej małej istotce, przyczynię się też do poprawy własnego samopoczucia.
- Molly, myślę, że powinniśmy udać się do punktu informacyjnego – zaczął w końcu Lucas, kiwając głową w stronę kolorowych napisów, których neonowe litery układały się, tworząc wyrazy w różnych językach.
- To świetny pomysł!
- Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc? – spytała młoda kobieta około dwudziestu lat, azjatyckimi ryzami twarzy. Wyglądała jak żywa lalka.
- Dzień dobry, ta dziewczynka – uniosłam lekko ręce, którymi oplatałam drobne ciałko Hope – zgubiła się i nie możemy znaleźć jej rodziców.
- Rozumiem. Jak się nazywasz, skarbie? – zwróciła się do małej.
- Hope Lubratty.
- A twoi rodzice…?
- Mamusia ma na imię Maria, ale wszyscy mówią na nią Mary. A tata to George.
- Dobrze, zaraz rodzice się znajdą kochanie – odezwała się i, zanim Hope zdążyłaby cokolwiek dodać, wstała i podeszła do drugiej kobiety i poinstruowała ją, co i jak ma zrobić.
Słyszałam jednak, jak dziewczynka wciągnęła cicho powietrze, by zacząć ponowną przemowę na temat rodziców. Czując, jak kuli ramiona w geście zawodu, gdy kobieta zignorowała jej chęć komunikacji, mocniej owinęłam ją rękoma i pozwoliłam, by wtuliła się w poją szyję.
Po chwili w głośnikach rozbrzmiał delikatny, kobiecy głos:
- Uwaga! Rodzice Hope, Maria: Maria i George Lubratty proszeni są o zgłoszenie się do punktu informacyjnego.

Kobieta powtórzyła tę informacje jeszcze w kilku językach, a niemal minutę później wyznaczone miejsce przybiegło dwoje młodych ludzi. Siedziałam właśnie na plastikowym krzesełku, trzymając Hope na kolanach. Obok mnie siedział Lucas, wpatrzony w ekran swojego czarnego iPhone’a. Nawet z daleka można było zauważyć jego lśniące nieznanym blaskiem oczy. Uświadomiłam sobie, że wszyscy wokół mnie są szczęśliwi, tylko ja cały czas próbuję wykrzesać z siebie choćby pozory radości. Tak długo nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, iż otaczający mnie ludzie nie ograniczają swojego życia tylko i wyłącznie do mojej osoby, że teraz poczułam się tym co najmniej wstrząśnięta. Odkąd utraciłam swoje dotychczasowe życie, jedyne, na czym się skupiałam, było moje cierpienie. Myślałam tylko o sobie, oczekując od innych tego samego. Podświadomie żądałam od nich całkowitego skupienia na mojej śmierci i zapomnieniu o czasie, kiedy jesteśmy razem. Zapomnieniu o chwilach, w którym powinniśmy cieszyć się swoją obecnością, zamiast opłakiwania przyszłości. W całym swoim życiu wylałam najwięcej łez nad tym, co dopiero przyjdzie. Nawet po nocy, w której popełniłam największy błąd mojego życia, nie płakałam tak bardzo, jak teraz.

Mogłam sobie pójść. Mogłam posadzić Hope na krzesełku, ucałować oba policzki i odejść. Wiem też, że gdyby nie mój upór, Lucas już dawno wyciągnąłby mnie z dala od lotniska. Jednak w chwili, gdy po raz pierwszy przytuliłam do siebie ciało tej małej dziewczynki, poczułam względem jej prawdziwą troskę. Nie mogłam tak po prostu odejść, nie upewniając się uprzednio, czy bezpiecznie nie dostała się z powrotem w ręce zatroskanych rodziców.
Kobieta, jak się domyślam – Maria, zabrała mi z kolan Hope i zamknęła w silnym, matczynym uścisku. Nie zrobiła tego jednak gwałtownie, jakby bała się, że zrobię krzywdę jej córce. Spojrzała mi głęboko w oczy i uśmiechnęła się delikatnie, a przez ten gest przemawiała ulga. Skinęłam tylko głową i odwzajemniłam uśmiech.
Maria była wysoką brunetką z meksykańskimi rysami. Miała szerokie biodra i wąską talię, która uwypuklała jej piersi. Była bardzo ładną kobietą. Jej ciemnobrązowe, niemal czarne włosy opadały kaskadami na ramiona i zwisały z tyłu, kręcąc się na końcówkach. Patrząc jej w oczu, niemal identyczne, jak oczy Hope, widziałam prawdziwą miłość i charakterystyczny błysk. Taki sam, jaki zdążyłam już kilkukrotnie zaobserwować w oczach mojej matki.
Ponownie poczułam ścisk w okolicy serca, gdy widziałam rodziców tulących do piersi swoją malutką córeczkę. Dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego w przestraszonym spojrzeniu Hope, widziałam siebie. Ja również byłam zagubiona tak, jak zagubiona była ta dziewczynka. Usilnie potrzebowałam obecności rodziców, kiedy na własną prośbę oddalałam się od nich.
Wtedy, jak w odpowiedzi na moje myśli, rzucił mi się w oczy migający na tablicy odlotów napis New York. „Dom” – pomyślałam. Poczułam, że to znak. Ostatnia szansa, by naprawić dwój błąd. Kilka metrów ode mnie stała kasa biletowa. Wystarczyło pójść tam i powiedzieć tych kilka słów, które z pewnością złamią serce mojego przyjaciela.

Każdy z nas zastanawiał się kiedyś nad swoją przyszłością. Myślał, jak to będzie. Snuł wtedy plany, w których krok po kroku spełniał swoje marzenia.
W jaki sposób te dwa słowa, które wyryły się głębokimi szramami w mojej historii, mogły tak po prostu zniszczyć wszelkie pragnienia, kreując swój własny zarys ostatnich chwil mojego życia? To wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym żyła w nieświadomości. Cała ta procedura stopniowego odchodzenia z tego świata w ogóle nie przypadła mi do gustu. Wolałabym jedną chwilę, sekundę, w której wszystko tak po prostu znika i nie ma niczego oprócz bezkresnej pustki.
Zawsze wiedziałam, że któregoś dnia i tak to się stanie. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że stanie się to tak szybko, że nie zdążę spełnić choćby jednego marzenia. Choćby tego najprostszego. Wielkie czyny zostawiałam sobie a przyszłość, odkładałam na dalszy plan, stawiając na pierwszym miejscu samorealizację i pogłębianie swojej wiedzy.
Teraz stałam z pliczkiem banknotów przed szeroką ladą, patrząc w oczy młodego mężczyzny w uniformie, skupionego postawionym przed jego twarzą ekranie komputera.
- Poproszę bilet w jedną stronę do Nowego Jorku – dźwięczało mi w uszach. Wystarczy powiedzieć tylko te kilka słów. Jedna decyzja.
Wracam.
Zostaję.
Wzięłam głęboki wdech, próbując unormować oddech. Łzy zaczęły gromadzić się pod powiekami, lecz nie zamierzałam pozwolić im wypłynąć.
Gorący prąd przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, odbierając zdolność do jakiegokolwiek ruchu.
Nogi nie były w stanie utrzymać mojego ciężaru.
Włosy uniosły się pod wpływem bezwładnego opadania ciała.
Nie czuła rąk przyjaciela, które w ostatniej chwili uratowały mnie przed spotkaniem z zimną posadzką.
Ostatnie, co widziałam to przerażone oczy Lucasa.
Wiedziałam jednak, że to tylko moment, zanim wszystko wróci.
Zanim odzyskam przytomność.

***
William’s P.O.V.
Metaliczny dźwięk kręcącego się magazynku nawiedzał każdy z najgorszych koszmarów. Do tej chwili czuję na głowie dotyk spluwy. Strzał, który wyszedł z przyłożonej do mojej potylicy broni. Strzał wymierzony w glinę. To był jedyny moment, jak odurzony heroiną, nie wstrzymałem oddechu w oczekiwaniu na śmierć.
Kiedy dwoje niedoświadczonych policjantów wbiegło przez metalowe drzwi, czas stanął w miejscu. Poczułem, jak stojący z mną mężczyzna odrywa rewolwer od mojej głowy i wymierz strzał. Wystrzelił. Ja również nacisnąłem za spust, jednak moja broń wydała z siebie jedynie pusty dźwięk.
Byłem na krawędzi. Za każdym razem wstrzykiwałem sobie w żyłę śmiertelną dawkę narkotyku, w ostatniej chwili wyjmując strzykawkę. Tamten dzień był ostatnim, w którym stanąłem obiema stopami na krwawym ringu, nad którym wisiała pojedyncza żarówka. Dookoła zawsze ustawiały się tłumy. W momencie, gdy trzynastu mężczyzn w różnym przedziale wiekowym, z różną przeszłością, ustawiało się w kole, zaczynały się licytacje. Każdy zaczynał zabawę w Boga. Nieskończona ilość pojedynczych cyferek ustawionych w rzędzie. To stanowiło wartość człowieka.
Tymczasem na ringu odbywał się prawdziwy horror. Trzynastu mężczyzn. Trzynaście historii. Trzynaście charakterów. Dwanaście ciał opadających bezwładnie, tonących w kałuży krwi. Jeden zwycięzca.
Każdy otrzymywał jeden rewolwer i jeden nabój. Naszym zadaniem było trzymanie się instrukcji naćpanego faceta, który ledwie utrzymywał się siedząc na wysoko umieszczonym krześle.
Załaduj.
Przekręć magazynkiem.
Odblokuj broń.
Wymierz cel.
W momencie, gdy wisząca na kablu żarówka zapalała się, trzynaście palców pociągało za spust.
Pięćdziesiąt procent szans na przeżycie.

Nikt nie wie o tym, co działo się za murami opuszczonego magazynu, w którym przeżyłem najgorszy koszmar swojego życia.
Nikt nie wie, ilu obcych mi ludzi padło pod strzałem moje broni.
Nikt nie wie, że kilka tygodni spędzonym w wiecznie przepełnionym tłumem kasynie, nie było najgorszym etapem mojego życia.
Najgorszym było zdobywanie pieniędzy.
Dźwięk pustego wystrzału w glowie i blizna na moim boku na zawsze pozostawia te chwile w najczarniejszej stronie moich wspomnień.

Dostałem szanse, którą wykorzystałem w najlepszy sposób. Teraz wiem, że było warto tyle cierpieć, by teraz móc widzieć uśmiech na ustach mojej żony oraz córki.

Pogładziłem dłonią zaróżowiony policzek śpiącej Barbary, zjeżdżając niżej, na jej ramię, by w końcu spleść nasze palce ze sobą. Widząc spokój ogarniający moją ukochaną, sam uspokajałem się po dręczącej mnie co noc dawce najgorszych wspomnień.
Nasze dłonie pasowały do siebie w każdym calu. Tak jak nasze serca, łączyły się ze sobą niczym dwa kawałki jednego jabłka. Tworzyliśmy nierozerwalną całość, razem stawiając czoła trudom życia.
Nie wiem, co stanie się z nami, gdy Molly odejdzie.
Nie wiem, czy wytrzymamy ból utraty najważniejszej osoby w naszym życiu.
To przy niej kształtowaliśmy swoją miłość. To ona jest jej owocem, który upadł i umiera powoli, by niedługo stac się częścią ziemi, po której stąpamy każdego dnia.
Nie wiem, czy będę w stanie patrzeć w oczy mojej żony, świadomy tego, że to ja przyczyniłem się do jej cierpienia. Gdybym to ja wtedy zginął, a nie ten niewinny człowiek, Barbara tworzyłaby prawdziwą rodzinę z innym mężczyzną, który zagwarantowałby jej życie w szczęściu i dostatku. Tymczasem od samego początku naszej znajomości musiała walczyć z demonami mojego umysłu. Walczyć z moją przeszłością, która już nigdy nie pozwoli mi żyć, jak normalny człowiek. Taki, jakiego od zawsze pragnęła poślubić.

Jednego jednak jestem pewien bardziej niż własnego serca, bijącego w mojej piersi. Nigdy jej nie opuszczę. Nigdy nie pozwolę jej upaść.






Witam po dłuuugiej przerwie, za którą przepraszam!!
Będę starała się dodawać kolejne rozdziały co tydzień, ale w tym momencie niczego nie mogę obiecać
mam jedynie nadzieję, że ci, co byli, zostali <3
no więc jest już rozdział 7., z którego jestem chyba zadowolona

ostatnio myślałam, czy aby za bardzo nie kombinuję w konstrukcji zdań
mimo, że są spójne, wydają mi się dość poplątane

przy okazji zaznaczam, że nie sprawdzałam, więc przepraszam, za jakiekolwiek błędy
a teraz odnośnie treści rozdziału:
1) ponownie wprowadziłam perspektywę ojca Molly
spowodowane to było filmem, który strasznie mnie natchnął
scena ze wspomnień Williama, jak i zdjęcie pod koniec rozdziału pochodzi właśnie z tego filmu
nosi tytuł 13 i jest to chyba jeden z lepszych filmów, jakie ogladałam
dla fanów thrillerów - polecam z całego serca<3

2) jak myślicie, Molly zdecyduje się wrócić, czy zostanie w Japonii?

po raz kolejny bardzo proszę o komentarz każdego, kto przeczytał rozdział <3 

Dziękuję bardzo Milly MelRed za wykonanie tego ślicznego szablonu<3 


5 komentarzy:

  1. świetne! bardzo mi się podoba twój wystrój bloga, zazdro :)
    powodzenia życzę i weny <3
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę doczekać się następnego. :) Życzę dużo weny
    http:dicey-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak sobie teraz myślę. Wystarczy otworzyć jakąkolwiek książkę z działypu bestsellerów w księgarni i każda odstawałaby stylem pisania od Twojego. Dziewczyno, to co taorzysz jest oszałamiające. Tak, OSZAŁAMIAJĄCE. Aż brak mi słów. Wszyatko jest aż zbyt spójne, aby mogło być prawdziwe haha. A co do treści, jestem pewna, że Molly zostanie z przyjacielem. I na to też bardzo liczę. Powodzenia w dalszym pisaniu, weny <3
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Z całego serca marzę o tym, aby jednak Molly została ze swoim przyjacielem. I naprawdę nie masz za co przepraszać, bo na tak cudowny rozdział jest warto czekać. Cholernie Ci zazdroszczę tego, że wszystkie słowa i zdania tak ze sobą współgrają. To się czyta z taką przyjemnością, wszystkie opisy sytuacji i odczuć są dokładnie dopracowane i to sprawia, że to opowiadanie jeszcze bardziej mi się podoba.
    Czekam na następny <3
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli chodzi o budowanie słów to naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Każdy zresztą pisze swoim stylem i dla każdego słowo ma inne znaczenie. Ty dobierasz je idealnie, więc naprawdę nie masz się czego obawiać.
    Mam głęboko nadzieję, że Molly pozostanie ze swoim przyjacielem i nie będzie chciała wrócić do domu. Z drugiej strony jednak bardzo jej współczuję. Gdybym ja dowiedziała się, że niedługo umrę i nie ma już dla mnie ratunku to zaszylabym się w domu, najlepiej w piwnicy aż do samego końca. Nie dałabym rady pożegnać się z całym światem. Niestety każdy z nas będzie do tego wręcz zmuszony. Inni szybciej, inni wolniej.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać! Boże, dziewczyno, zaczarowalas mnie i teraz nie dam Ci spokoju dopóki nie zakonczysz tej historii.
    Chciałabym też zaprosić Cię na moje opowiadanie z którym dopiero startuje. Mam nadzieję, że zostawisz po sobie jakąś opinię.
    www.sys-paul.blogspot.com

    P.S.
    Obserwuję!

    Pozdrawiam. <3

    OdpowiedzUsuń