- Właśnie... Co do
tego wyjazdu - zaczął, a jego głos wydawał się spięty. Zanim dokończył zdanie,
przez głowę przeszły mi setki najczarniejszych myśli i scenariuszy, a po zimnym
policzku spłynęła mi pojedyncza, słona łza. Nie. On nie może teraz zrezygnować.
Nie, kiedy postanowiłam odzyskać swoje utracone życie. - Myślisz, że wystarczą
mi cztery pary szortów, czy spakować jeszcze te czerwone?
Odpowiedział mu mój,
poprzedzony chwilą ciszy, histeryczny śmiech, który rozniósł się echem po
całym pokoju, jak nie i domu.
- Pytam poważnie.
- Serio, Lucas? Jest
pięć po dwunastej, a ty zawracasz mi głowę swoimi szortami?!
- Po prostu mi
odpowiedz i dam ci święty spokój - odburknął cicho, wyraźnie skrępowany moją
reakcją. Ja natomiast odzyskałam swój dobry humor, zadowolona z takiego, a nie
(broń cię Panie Boże) innego, z pewnością znacznie gorszego obrotu spraw.
- Czerwone są okej.
Możesz je wymienić na rzecz tych siwych, bo tamte są okropnie wieśniackie.
- Skąd ta pewność, że
je spakowałem?
- Bo wiem, jak bardzo
je lubisz.
- Dobra, wygrałaś.
Dzięki.
- Nie ma za co, papa!
- Molly, czekaj! -
zawołał jeszcze, zanim zdążyłam przerwać połączenie.
- Co?
- Przepraszam.
- Oh...
- Nie powinienem był
tak na ciebie dzisiaj naskoczyć. Sam nie wiem, co się ze mną działo.
- Nie szkodzi. Może
po prostu przeżywasz nasz wyjazd - powiedziałam spokojnie, mając nadzieję na
prawdziwość tych słów. Jednak w głębi mnie wciąż tliły się oznaki niepokoju, że
jednak jest coś, co przyjaciel wolałby zachować przede mną w ukryciu. Coś, co
mogłoby mi złamać serce. Teraz jednak, póki pozostawałam w niewiedzy, właśnie to
łamało mi je najbardziej.
- Tak, pewnie masz
rację - odpowiedział wymijająco, a jego beznamiętny, jednak minimalnie
pospieszny ton w jakim wypowiedział te słowa, jedynie pogłębił mnie w
przeświadczeniu, że mój najlepszy przyjaciel nie mówi mi całej prawdy i jest
całkowicie pewny powodu swojego dzisiejszego zachowania. - Czuję, że to będą
najlepsze nie-wakacje w historii świata! - skutecznie zmienił temat, powracają
do tego, który powodował uśmiech na mojej twarzy. Zaśmiałam się.
- Też tak myślę...
- Dobra, kicia! Śpij
dobrze, ja idę się dalej pakować.
- Czemu mnie nie
dziwi, że zwlekałeś z tym do ostatniej chwili?
- Nie żartuj sobie.
Wiesz dobrze, jak nienawidzę się pakować! Dobranoc, Molly. Masz się wyspać.
- Obiecuję!
Kiedy połączenie zostało przerwane, jeszcze
raz cicho się zaśmiałam i ułożyłam wygodnie na poduszkach, odpływając w głęboki
sen, przeplatany radosnymi, kolorowymi marzeniami. Tylko raz, jeden jedyny,
przemknęła przez nie myśl o moim przyjacielu i skrywanej przez niego tajemnicy.
***
Powolnie
podniosłam powieki.
Tyle wystarczało, by
stwierdzić, że cały pokój pogrążony był jeszcze w bezkresnym mroku nocy. Zamrugałam kilka razy, by odzyskać
ostrość widzenia i przyzwyczaić oczy do braku światła. Elektroniczny zegar,
stojący na stoliczku nocnym, wskazywał na godzinę piątą, co oznaczało, że
spałam niespełna pięć godzin. Czułam się jednak wypoczęta.
Zapaliłam lampkę
nocną i, gdy jej blade światło rozprzestrzeniło się po przestronnej sypialni,
przecinając ogarniającą ją dotąd ciemność, wstałam z łóżka i odsłoniłam okna.
Zza horyzontu
nieśmiało wyglądało słońce, mieniąc swym światłem niebo na tysiące pięknych
kolorów. Niezwykłego efektu dodawały drapacze chmur, połyskujące w odbijających
się w ich szklanych ścianach, kolorach tęczy.
Mieszkałam na
obrzeżach miasta, na górce, z której miałam idealny widok na panoramę
metropolii.
Uwielbiałam patrzeć,
jak to wielkie miasto tętni życiem, kiedy moja spokojna okolica pogrążona była
w głębokim, niczym nie zmąconym śnie.
To tak, jakby oderwać
się od swojego ciała i stanąć obok. Patrzeć jak funkcjonuje, budzi się do życia
i zasypia, jak walczy ze swoimi myślami, których niemy dźwięk, nie dociera do
naszych uszu.
Stałam jeszcze chwilę
przed oknem, napawając się cudownym widokiem przede mną, po czym postanowiłam
uwiecznić ten moment. Chwyciłam swój telefon i łącząc się z Wi-Fi, włączyłam
aparat i zrobiłam zdjęcie. Nałożyłam jeszcze odpowiedni filtr i dodałam na
Instagrama z dopiskiem "Good Morning, Everyone"
Po sprawdzeniu, czy
wszystko dodało się jak trzeba, wskoczyłam pod orzeźwiający prysznic.
Namydliłam ciało pomarańczowym płynem, a we włosy wtarłam szampon. Spłukałam z siebie
pianę i nałożyłam jeszcze odżywkę.
Wytarłam ciało
ręcznikiem i wmasowałam w skórę czekoladowy balsam, który idealnie komponował
się z zapachem mojego żelu pod prysznic. Ubrałam na siebie czarną bieliznę, a
na to szare legginsy i prześwitującą, białą koszulę bez rękawów.
Włosy rozczesałam i
wysuszyłam, po czym związałam u góry w koński ogon.
Gotowa już, zeszłam
na dół i skierowałam do kuchni. Zanim jednak przeszłam przez próg, zobaczyłam
łunę światła, wychodzącą z jej wnętrza.
- Mamo? - spytałam
niepewnie.
Siedziała skulona na
kuchennym blacie. Ubrana była w piżamie, co w jej przypadku było dość niepokojące.
Choćby się paliło i waliło, moja kochana rodzicielka nie wyjdzie z sypialni,
dopóki się nie przebierze i umaluje. W gorsze dni wystarczał jej narzucany na
ramiona szlafrok i odrobina sypkiego pudru, nakładana na oczyszczoną uprzednio
twarz.
Teraz jednak
siedziała oparta piętami o brzeg blatu z łokciami ułożonymi na kolanach i
papierosem w lewej dłoni. Patrzyła ślepo przed siebie, co jakiś czas zaciągając
się trującym dymem.
Światło rzucane z
lampki pod okapem odbijało się od mokrych strużek płynących wzdłuż policzków.
Po raz kolejny płakała przeze mnie. Z jej bladych oczu zniknęły wszelkie ślady
szczęścia, które jeszcze wczoraj mieniły się w jej tęczówkach. Była jakby w
transie. Nie zwracała uwagi na nic, poza tym jednym papierosem żarzącym się w
jej dłoni.
Nie obdarzyła mnie
choćby krótkim spojrzeniem, kiedy podeszłam do niej i wyrwałam go z jej ręki
gasząc w napełnionym wodą zlewie. Pozostawała w wiecznym bezruchu nawet, gdy
zamknęłam ją w silnym uścisku, szepcząc we włosy słowa otuchy.
Pamiętam, jak kiedyś
jako dziecko, uczyłam się techniki medytacji. Chciałam być jak moja mentorka,
ulubiona postać z filmów disneya - Wendy Wu. Chyba każdy zna ten film, nie
muszę się wgłębiać w fabułę. Próbowałam raz w ten sposób nauczyć się na
sprawdzian z fizyki, niestety przedmioty ścisłe nie są moją mocną stroną i
powtarzanie jak mantrę 'ommm' tego nie zmieniło.
Z wiekiem jednak
uświadomiłam sobie, że medytacja pomaga przede wszystkim oczyścić umysł z
myśli, kotłujących się w głowie niczym pszczoły w ulu. Nigdy jednak nie udało
mi się wyłączyć na tyle, by pozostać sam na sam z własną duszą.
- Wrócę - szepnęłam
cicho świadoma powodu, który zmusił łzy do opuszczania swojego dotychczasowego
miejsca, umiejscowionego pod powiekami i ponownie pogładziłam dłonią plecy
matki. - Obiecuję.
Wiedziałam, dlaczego
płacze. Czułam to, tak jak czuje się czyjś wzrok, wypalający dziury w ciele. To
się po prostu wie. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Mama zawsze płakała
przeze mnie. Najpierw, gdy po raz pierwszy wzięła mnie w ramiona, szepcząc, że
jest moją mamusią. Potem z bezradności po kilku ciężkich nocach, kiedy nie
dawałam spać sąsiadom przez męczące mnie kolki. Później zaczęły się problemy
okresu dojrzewania i wiele bolesnych słów wykrzyczanych w złości przez moje
usta.
Teraz świadomość, że powoli traci mnie, niszczy ją od środka, a taka rozłąka negatywnie się na niej odbija. Wiem, że mogę nie wrócić. Wiem, że jeden niewłaściwy ruch, jedna źle podjęta decyzja może skończyć się dla mnie tragiczne. Wiem to, ale wiem też, że jest to moja ostatnia szansa na życie i nie mogę jej zmarnować. To, że pogodziłam się ze swoim losem, nie oznacza od razu, że poddam się bez walki.
Teraz świadomość, że powoli traci mnie, niszczy ją od środka, a taka rozłąka negatywnie się na niej odbija. Wiem, że mogę nie wrócić. Wiem, że jeden niewłaściwy ruch, jedna źle podjęta decyzja może skończyć się dla mnie tragiczne. Wiem to, ale wiem też, że jest to moja ostatnia szansa na życie i nie mogę jej zmarnować. To, że pogodziłam się ze swoim losem, nie oznacza od razu, że poddam się bez walki.
***
Siedzieliśmy właśnie
całą rodziną przy stole, stojącym w jadalnej części salonu. Mama w końcu się
uśmiechała, a po jej porannej nostalgii nie było śladu. Powróciły także te
cudowne promyczki, które od kilku dni rozświetlały jej oczy. Nadal nie wiem, co
było powodem jej szczęścia. Ostatnio spędzałyśmy razem niewiele czasu, ona
pracowała, ja natomiast wstawałam dość późno, kiedy nie było jej już w domu, a
popołudnia spędzałam z Lucasem i Ashley, którzy mimo wszystko mieli jeszcze
szkołę.
Uświadomiłam sobie,
że nie mam pojęcia, co działo się w życiu mojej matki tak odległym od mojego,
pozornie bezproblemowego, nie tylko na przestrzeni ostatnich miesięcy. To się
ciągnie już przez lata, a ostatnie wydarzenia tylko pogorszyły nasz kontakt.
Dawno nie siadałyśmy
razem przy herbacie, zdając sobie relacje z całego dnia, tak jak wtedy, kiedy
byłam jeszcze małą dziewczynką, która tak niewiele wiedziała o życiu. Wtedy
miałam poczucie obowiązku, by opowiedzieć jej o chłopcu, który pocałował mnie w
policzek, tak samo, jak ona mówiła mi o zmianach, jakie wdrożył w życie jej
szef. I mimo, że czasami nie rozumiałam niczego spośród długich,
skomplikowanych wyrazów, jakich używała, by opisać swoje relacje z przełożonym
oraz współpracownikami, chłonęłam je całą sobą, pełna podziwu do dorosłego i
odpowiedzialnego trybu życia, jaki prowadziła rodzicielka i o jakim wtedy
marzyłam. Jednak tak, jak pragnęłam słuchać historii o jej życiu, tak nie
kwapiłam się opowiadać o swoim, przekonana, że zabiera mi to prywatność, której
granicę krok po kroku powiększałam, utajając najbardziej wstydliwe chwile i
myśli powstające w moim dojrzewającym ciele i umyśle.
Teraz natomiast
zaczynam rozumieć, że te wieczory należały tylko do nas i pogłębiały zaufanie,
które potem nieświadomie stopniowo zmniejszałyśmy. To tak, jakby robić jeden
krok do przodu, a dwa do tyłu. Z jednej strony tworzyłyśmy pozory szczerości, z
drugiej zaś, coraz więcej przed sobą ukrywałyśmy, świadome, że jedno
niewłaściwe słowo odkryłoby rąbek bolesnej prawdy, którą obie usilnie
starałyśmy się ukryć. Również wstyd powstrzymywał nas od całkowicie szczerych
wyznań. Obawiałam się jej reakcji, gdybym powiedziała jej o fizycznym pociągu
do drugiego człowieka, którego jeszcze nie potrafiłam pojąć, a także to
doznaniach, których doświadczałam przez niewinny dotyk. Uczyłam się wtedy
własnego ciała i intymności, nieświadoma swojego grzechu.
Jednak mama również
nie pozostawała świętą, jaką się dla mnie dotąd wydawała. Przez przypadkowo
przeczytane esemesy, które nigdy nie powinny zostać wysłane, zrozumiałam, co
oznacza subtelność, o jakiej zawsze wspominała mówiąc o swoim szefie.
Nieświadomie jednak przyczyniłam się do cichych dni między dwiema
najważniejszymi w moim życiu osobami, powtarzając kilka dość
nieodpowiednich, jak dla ośmiolatki słów, które znalazłam w jednej z
wiadomości.
Oczami dziecka
wszystko wydaje się proste. Nie ma problemów. Jest tylko prawda, albowiem
prawda zawsze pozostanie świętością. I racja, gdybyśmy wszyscy byli ze sobą
szczerzy, żylibyśmy w wiecznym szczęściu tak jak Adam i Ewa, zanim dali się
zwieść mylnym słowom Szatana.
Jako mała
dziewczynka, chodziłam do kościoła. Widziałam w tym sens, jakkolwiek dziwnie to
brzmi z ust kilkulatki. Odnajdowałam własne, czyste jeszcze wtedy, wnętrze w
codziennie odmawianym paciorku i wieczornym czytaniu Biblii, wzbogaconej o
kolorowe obrazki. Czułam, że w ten sposób nawiązuję relację z czymś, czego
żaden wielki umysł nadal nie był w stanie pojąć. Ja pojmowałam. Pojmowało go
moje małe, bijące serduszko, którego oczy pozostawały przymknięte na krzywdy
tego świata.
To one pozbawiły mnie
wiary. Pozbawiły mnie resztek nadziei, że to jednak ma sens. I mimo, że nadal
bywają chwile, kiedy sięgam wieczorem po leżącą w szufladce mojego nocnego
stolika, niewielką, obitą czerwoną skórką książeczkę, zawierającą jedyną
prawdę, w którą wierzyła mała dziewczynka, będąca moim dziecięcym wcieleniem,
teraz nie czuję w sobie tej mocy, jaka wypełniała mnie od środka za każdym
razem, kiedy moich uszu docierały kolejne słowa Pisma Świętego. Teraz, w cieniu
codziennej brutalności, blask szczerości gaśnie, tłumiony usilnie przez
zakłamane usta potrzeb. Lepiej oczyścić swój dobry wizerunek kosztem drugiego
człowieka, dopóki ludzie pamiętają o wyrządzonej im krzywdzie. Dopiero po
latach, kiedy jej ból przemija w zapomnienie, czujemy się na siłach przyznać
się do winy. Bo przecież, kto chciałby roztrząsać dawne problemy, gdy w jego
życiu zdążyły pojawić się nowe i kolejne.
***
- Za pięć minut
wychodzimy. Jesteś już gotowa, Molly? - usłyszałam wołający mnie z dołu głos
taty, gdy kończyłam nakładanie tuszu na rzęsy. Schowałam małą tubkę do
kosmetyczki, natomiast tą włożyłam do dużej torebki, stanowiącej bagaż
podręczny. Znajdował się tam jeszcze telefon, iPod ze słuchawkami, ulubiona
książka, jakiś zeszyt z długopisem i kilka paczek chusteczek higienicznych, jak
i nawilżanych.
Wsunęłam na nogi
czarne botki na niewielkim koturnie i z cichym westchnieniem opuściłam kolejno
łazienkę i mój pokój.
- Już biegnę! -
krzyknęłam, schodząc w pośpiechu ze schodów.
Rodzice stali przy
drzwiach, gotowi do wyjścia. Moja walizka leżała u stóp ojca i czekała, Az ktoś
łaskawie ją podniesie.
Zauważyłam łzę
uciekającą spod rzęs mojej matki, jednak zanim zdołała w pełni ujrzeć światło
dzienne, została starta drobną dłonią rodzicielki. Chciałam powiedzieć w jej
kierunku jakiekolwiek słowa otuchy, ale wyraz jej twarzy zmienił się
całkowicie, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, a pomalowane czerwoną
szminką usta matki, wygięły się w bladym, aczkolwiek całkowicie szczerym
uśmiechu, jakby tym gestem chciała przekazać mi, że jest naprawdę szczęśliwa,
jednocześnie nie chcąc psuć nastroju większym wyznaniem radości.
- Już możemy iść -
powiedziałam i uśmiechnęłam się szerzej w kierunku rodziców.
Tata jedną dłonią
chwycił rączkę walizki, a drugą przywołał mnie do siebie, sympatycznym gestem,
więc zbliżyłam się do niego i po chwili zostałam zamknięta w troskliwym uścisku
ojcowskiej ręki. Poczułam jak przykłada twarz do moich włosów i poczułam
delikatny pocałunek złożony na czubku głowy.
W tym samym czasie
mama zdążyła otworzyć drzwi i bez słowa wyjść z domu. Zawołała nas dopiero
stojąc przy samochodzie, gdzie nerwowo wystukiwała podeszwą rytm znanej tylko
sobie melodii. Jej dłonie ułożone były pod piersiami, jakby chciała odgrodzić
się od zła całego świata. Mimo poważnego wyrazu twarzy, kąciki jej ust
uniesione były lekko ku górze, sprawiając wrażenie wiecznego spokoju i
zadowolenia.
Do niej również
podeszłam i przytuliłam serdecznie, obdarzając ją uśmiechem.
Tej
niemej wymianie uczuć przyglądała się z oddali zakapturzona postach, w której
po chwili poznałam swojego przyjaciela. On również zbliżył się do nas i został
zamknięty w rodzinnym uścisku, tak jak kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi.
- Czyli
nie udało ci się namówić rodziców, żeby pojechali z nami na lotnisko? –
spytałam go, gdy już siedzieliśmy na kanapie w samochodzie.
- Znasz ich…
Lucas
zawsze był dla mojej mamy jak rodzony syn, a ona dla niego jak matka. Jego
rodzice nigdy nie traktowali go jak swoje prawdziwe dziecko, był raczej
dodatkiem na niedzielnych obiadkach miastowej elity, jak perły zdobiące szyję
kobiety, czy diament na serdecznym palcu prawej dłoni. Uznawali go jako
rekwizyt, pomagający stwarzać pozory idealnej, kochającej się rodziny. W ten
sposób, jednak nigdy nie można było
określić relacji w domu państwa Benson. Teresa Benson, szefowa wielkiej
nowojorskiej korporacji, prezes w jednej w siedzib firmy pana Jonathana
Bensona, od lat zdradza męża z dyrektorem finansów tej właśnie filii. Natomiast
John, ojciec Lucasa, pod nieobecność żony przyprowadza do domu sekretarkę. Żeby
było zabawniej oboje żyją w przeświadczeniu, że to drugie nie wie o podwójnym
życiu współmałżonka, jednocześnie będąc świadomym jego zdrady. Zrozumiałe?
Niekoniecznie. Mój przyjaciel jest jedynie wisienką na torcie ich wspólnych
relacji. Choć wydawałoby się, że tylko on teraz trzyma ich rodzinę w kupie,
nawet gdyby się wyprowadził i całkowicie zerwał z nimi jakiekolwiek kontakty,
oni i tak pozostali by małżeństwem, okłamując samych siebie.
Niestety
oboje są tak zaaferowani swoimi kłamstwami, że zapominają o swoim prawie
dorosłym synu, który zawsze potrzebował ich uwagi.
William’s P.O.V.
Droga
mijała w względnej ciszy. W uszach dźwięczało mi szumienie powietrza,
spowodowane dużą prędkością, z jaką auto poruszało się po autostradzie. Barbara
nuciła pod nosem lecącą w radiu piosenkę, a dzieciaki rozmawiały o czymś z
tyłu, bardzo zaaferowane tematem rozmowy. Tak bardzo, że nie zwróciły uwagi na
pytania skierowane kilkukrotnie w stronę mojej córki. Byłem ja jeden pośród
swoich bliskich, pozostawiony sam sobie z myślami obijającymi mi się o czaszkę
tak silnie, że w pewnym momencie zaatakował mnie pulsujący ból w skroniach.
Im
bardziej zbliżał się moment, w którym powiemy sobie „do widzenia”, tym większe
miałem obawy odnośnie tego wyjazdu. Boję się. Tak, jak, dorosły facet,
człowiek, który przeżył więcej niż niejeden starzec, boję się. Nie poczułem
tego uczucia odkąd stoczyłem się tak bardzo, że aby zabić pragnienie, wypijałem
wodę z brudnej rzeki. Wtedy się bałem, a na pewno tak tłumaczyłem sobie
targające mną w tamtym okresie uczucia. Teraz jednak wiem, że w takich chwilach
ogarniał mnie wstyd. Wstyd tak silny, że przeradzał się w lęk przed wścibskimi
oczami wpływowej społeczności, w której kręgach się obracałem za czasów
studiów.
Wiele
razy opowiadałem o tym, jak jako młody, narwany chłopaczyna skuszony wizją
łatwych pieniędzy, spędzałem tygodnie w tłocznych kasynach Las Vegas. To było
coś więcej niż szczeniacka zabawa. To był sposób na życie. Rosyjska ruletka.
Uda ci się – jesteś królem, panem i władcą. Nie uda ci się – jesteś skończony.
Ja byłem skończony.
Słabo
pamiętam czas, w którym dotknąłem dna. Zlał się on w jedno, by potem niemal
całkowicie rozmyć w mojej pamięci, niczym odbicie w lustrze wody. Żadnych
szczegółów. Właściwie to tylko zarys tego, co ciągnęło się w nieskończoność.
Byłem wychudzony, mój żołądek skurczył się do minimalnych rozmiarów, aż w końcu
miałem wrażenie, że wraz z resztkami mięśni, został wchłonięty przez
wygłodniały organizm. Czasami po prostu siadałem i płakałem bezsilności. Wtedy
też sięgałem po kilka liści z drzewa, na którego konarach zwykłem spać i
wkładałem do buzi, by stworzyć chociaż pozory zaspokajania głodu. Bywały
momenty, kiedy z potrzeby spożycia ciepłego pokarmu, wypijałem swój mocz.
Byłem
także w słabym stanie psychicznym. Będąc na głodzie, ciężko jest myśleć racjonalnie.
Na głodzie w ogóle się nie myśli. Żyje się jak wygłodniały drapieżnik. Instynkt
kieruje człowiekiem, nie na odwrót, tak jak być powinno. To on zmusił mnie do
napadania na ludzi i sklepy. To on wtedy wpakował mnie do celi, odgrodzonej
kratami od okrutnego świata. Jednak głód nie mijał, tylko znacznie postępował,
przez co trafiłem na odwyk. Były to, wbrew pozorom najlepiej wspominane momenty
tamtego życia. Mimo psychicznej katorgi, na jaką skazała mnie młodzieńcza
głupota i naiwność, cieszyłem się każdą chwilą spędzona w ciepłym, miękkim
łóżku a także każdym kęsem ciepłego posiłku.
Niestety
chwile pozornego szczęścia, jakich doznałem w ośrodku minęły tak szybko, jak
pojawiły się na mojej drodze. Po wyjściu nadal byłem na dnie. Nadal nie miałem
pieniędzy, nadal byłem głodny i zmarznięty. Tak samo nadal potrzebowałem
heroiny. Było to może mniej odczuwalne, ale człowiek chyba się przyzwyczaja. Nie
wiem.
Wtedy pojawiła
się dla mnie nadzieja. Punkt zwroty mojego beznadziejnego położenia nastąpił,
kiedy pojawiła się szansa zarobienia pieniędzy. Wystarczało powiedzieć „tak”.
Jednak za tym jednym słowem ciągnęło się wielkie zagrożenie. Ale cóż może
stracić ktoś kto nie ma nic? Życie? Kto będzie płakał po nic nie wartym
śmieciu, wydziedziczonym przez rodziców, wyklętym przez przyjaciół. Kto będzie
płakał po mnie? Zgodziłem się. Zarobiłem. Spłaciłem długi. Zdołałem jeszcze
opłacić doradcę prawnego, który pomógł mi całkowicie wyjść na prostą. Ten
doradca przyniósł mi największe szczęście, o jakim już dawno przestałem marzyć.
Został, a raczej została moją żoną, rodziła mi najwspanialszą na świecie córkę,
a co najważniejsze, nauczyła, jak żyć bez jednej nerki i w dożywotniej
abstynencji.
Jednak,
czy było warto? Teraz, kiedy los znowu chce wystawić mnie na próbę, zabierając
mi najważniejszy skarb, jaki człowiek jest wstanie przynieść na świat?
***
- Tato…
- usłyszałem drżący szept, ale zanim zdołałem przetworzyć w głowie jego sens,
zostałem przyciśnięty do małego ciałka mojej już prawie dorosłej córki. Bez
słowa odwzajemniłem uścisk, wciskając twarz we włosy Molly.
Kiedy z
trudem oderwała się ode mnie, posłała mi krótkie spojrzenie, które ukazywało
wszystkie uczucia, cisnące się w jej sercu.
Często
przeprowadzaliśmy ze sobą nieme rozmowy. To były jedyne chwile, w których
wyzbywaliśmy się wszelkiego wstydu i skrupułów, pozostawiając samą szczerość,
przekazywaną jednym, czułym spojrzeniem. Relacje, jakie stworzyliśmy jako
rodzina były budowane latami, teraz jednak, zbliżając się ku końcowi, osiągnęły
swoje apogeum i wybuchały krok po kroku w naszych sercach, przynosząc za sobą
żal i cierpienie odczuwane przy stracie najbliższych. Największym darem od Boga
są najbliżsi, jednak to od nas zależy, czy zdołamy docenić ich obecność, póki
nie będzie za późno.
Widząc
tę samą kruszynkę, którą osiemnaście lat temu chwyciłem w swoje ramiona z
przysięgą, że nigdy jej nie opuszczę, znikającą w oddali pośród niewielkich
sklepików na terenie lotniska, poczułem ucisk w mostku. Tak silny, że
momentalnie zabrakło mi w płucach powietrza, a łzy zaczęły sączyć się spod
powiek długimi, mokrymi strużkami, znacząc moje policzki i mocząc zarost.
Poczułem, jak obejmowane przeze mnie ciało mojej małżonki drży, a z jej ust wychodzi
ciche, jednak rozpaczliwe łkanie. Wtedy czas jakby zatrzymał się, stanął w
miejscu, pozostawiając nas samych, wtulonych w swoje ciała, wstrząsanych
spazmami rozpaczy. Czułem, jakby właśnie teraz nadszedł moment, w którym nasze
drogi rozchodzą się na zawsze, a czas biegł dalej, nieprzerwanie niszcząc na
swojej drodze to, co przez lata budowałem od nowa.
I mimo,
że wiedziałem, iż moja córeczka wróci, nie mogłem wyzbyć się poczucia, że oto
właśnie straciłem ją na zawsze.
Znowu
powrócił strach, że okażę się słaby i po raz kolejny wpadnę w to samo bagno, w
które wplątałem się przed laty i z którego wyszedłem ledwie żywy z ubytkiem w
ciele, duszy i sercu.
DZIĘKUJĘ BARDZO ZA PONAD 1000 WYŚWIETLEŃ!! O MAMO, MOŻE NIE JEST TO NIEWIADOMO JAK WIELE, ALE 1000, TO JUŻ SIĘ ROBI POWAŻNIEJ
I po raz kolejny już PRZEPRASZAM za swoją ponad tygodniową nieobecność
I po raz kolejny już PRZEPRASZAM za swoją ponad tygodniową nieobecność
nie miałam czasu i weny, ale teraz wróciła ze zdwojoną siłą
NIE SPRAWDZAŁAM! Zrobię to, jak tylko znajdę chwilę!
jak widzicie, dodałam znowu punkt widzenia innej osoby, tym razem padło na ojca Molly!
uznałam, że warto by wplątać w treść trochę historii Williama
dodatkowo, wyjaśnił się problem Lucasa, spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
cóż, ocenę zostawiam Wam
liczę na komentarze z Waszą opinią i o podsyłanie bloga znajomy, albo polecanie w swoich blogach
bardzo by to pomogło na start
życzę miłej nocy, bo zrobiło się dość późno odkąd w końcu postanowiłam wziąć się do roboty!
pozdrawiam<3
O Boże, piszesz tak genialnie, że aż ciężko jest mi to skomentować, naprawdę. Nigdy nie spotkałam się, żeby ktoś pisać tak cholernie dobrze, jak Ty, i z taką łatwością dobierał słowa. Dziewczyno, naprawdę gratulację. Zatkało mnie, a to nie zdarzyło się jeszcze nigdy :)
OdpowiedzUsuńgoodnight-sweetheart-ff.blogspot.com
final-justice-jb.blogspot.com
Kamień spadł mi z serca, że chodziło tylko o głupie szorty.. Myślałam, że chce zrezygnować z wyjazdu.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci tego, że tak wspaniale piszesz. Wszystko jest takie dopracowane i znakomicie się to czyta.
Gratuluję wyświetleń!
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
Twój styl pisania jest wspaniały
OdpowiedzUsuń! Świetnie się to czyta :) Rozdział wspaniały i czekam na następny <3 Weny :)
i-hate-my-life-jbff.blogspot.com
świetny blog! <3
OdpowiedzUsuńhttp://art-of-killing.blogspot.com/ zapraszam na moje nowe ff z Justinem Bieberem:)
dołączyłam do Twoich obserwatorów, liczę na to samo:)