niedziela, 15 marca 2015

ROZDZIAŁ 6. The worst memories






- Właśnie... Co do tego wyjazdu - zaczął, a jego głos wydawał się spięty. Zanim dokończył zdanie, przez głowę przeszły mi setki najczarniejszych myśli i scenariuszy, a po zimnym policzku spłynęła mi pojedyncza, słona łza. Nie. On nie może teraz zrezygnować. Nie, kiedy postanowiłam odzyskać swoje utracone życie. - Myślisz, że wystarczą mi cztery pary szortów, czy spakować jeszcze te czerwone? 
Odpowiedział mu mój, poprzedzony chwilą ciszy,  histeryczny śmiech, który rozniósł się echem po całym pokoju, jak nie i domu. 
- Pytam poważnie.
- Serio, Lucas? Jest pięć po dwunastej, a ty zawracasz mi głowę swoimi szortami?!
- Po prostu mi odpowiedz i dam ci święty spokój - odburknął cicho, wyraźnie skrępowany moją reakcją. Ja natomiast odzyskałam swój dobry humor, zadowolona z takiego, a nie (broń cię Panie Boże) innego, z pewnością znacznie gorszego obrotu spraw.
- Czerwone są okej. Możesz je wymienić na rzecz tych siwych, bo tamte są okropnie wieśniackie.
- Skąd ta pewność, że je spakowałem?
- Bo wiem, jak bardzo je lubisz.
- Dobra, wygrałaś. Dzięki.
- Nie ma za co, papa!
- Molly, czekaj! - zawołał jeszcze, zanim zdążyłam przerwać połączenie.
- Co?
- Przepraszam.
- Oh...
- Nie powinienem był tak na ciebie dzisiaj naskoczyć. Sam nie wiem, co się ze mną działo.
- Nie szkodzi. Może po prostu przeżywasz nasz wyjazd - powiedziałam spokojnie, mając nadzieję na prawdziwość tych słów. Jednak w głębi mnie wciąż tliły się oznaki niepokoju, że jednak jest coś, co przyjaciel wolałby zachować przede mną w ukryciu. Coś, co mogłoby mi złamać serce. Teraz jednak, póki pozostawałam w niewiedzy, właśnie to łamało mi je najbardziej.
- Tak, pewnie masz rację - odpowiedział wymijająco, a jego beznamiętny, jednak minimalnie pospieszny ton w jakim wypowiedział te słowa, jedynie pogłębił mnie w przeświadczeniu, że mój najlepszy przyjaciel nie mówi mi całej prawdy i jest całkowicie pewny powodu swojego dzisiejszego zachowania. - Czuję, że to będą najlepsze nie-wakacje w historii świata! - skutecznie zmienił temat, powracają do tego, który powodował uśmiech na mojej twarzy. Zaśmiałam się.
- Też tak myślę...
- Dobra, kicia! Śpij dobrze, ja idę się dalej pakować.
- Czemu mnie nie dziwi, że zwlekałeś z tym do ostatniej chwili?
- Nie żartuj sobie. Wiesz dobrze, jak nienawidzę się pakować! Dobranoc, Molly. Masz się wyspać.
- Obiecuję!
 Kiedy połączenie zostało przerwane, jeszcze raz cicho się zaśmiałam i ułożyłam wygodnie na poduszkach, odpływając w głęboki sen, przeplatany radosnymi, kolorowymi marzeniami. Tylko raz, jeden jedyny, przemknęła przez nie myśl o moim przyjacielu i skrywanej przez niego tajemnicy.

***

Powolnie podniosłam powieki.
Tyle wystarczało, by stwierdzić, że cały pokój pogrążony był jeszcze w bezkresnym mroku nocy. Zamrugałam kilka razy, by odzyskać ostrość widzenia i przyzwyczaić oczy do braku światła. Elektroniczny zegar, stojący na stoliczku nocnym, wskazywał na godzinę piątą, co oznaczało, że spałam niespełna pięć godzin. Czułam się jednak wypoczęta.
Zapaliłam lampkę nocną i, gdy jej blade światło rozprzestrzeniło się po przestronnej sypialni, przecinając ogarniającą ją dotąd ciemność, wstałam z łóżka i odsłoniłam okna.
Zza horyzontu nieśmiało wyglądało słońce, mieniąc swym światłem niebo na tysiące pięknych kolorów. Niezwykłego efektu dodawały drapacze chmur, połyskujące w odbijających się w ich szklanych ścianach, kolorach tęczy.
Mieszkałam na obrzeżach miasta, na górce, z której miałam idealny widok na panoramę metropolii. 
Uwielbiałam patrzeć, jak to wielkie miasto tętni życiem, kiedy moja spokojna okolica pogrążona była w głębokim, niczym nie zmąconym śnie. 
To tak, jakby oderwać się od swojego ciała i stanąć obok. Patrzeć jak funkcjonuje, budzi się do życia i zasypia, jak walczy ze swoimi myślami, których niemy dźwięk, nie dociera do naszych uszu. 
Stałam jeszcze chwilę przed oknem, napawając się cudownym widokiem przede mną, po czym postanowiłam uwiecznić ten moment. Chwyciłam swój telefon i łącząc się z Wi-Fi, włączyłam aparat i zrobiłam zdjęcie. Nałożyłam jeszcze odpowiedni filtr i dodałam na Instagrama z dopiskiem "Good Morning, Everyone"

Po sprawdzeniu, czy wszystko dodało się jak trzeba, wskoczyłam pod orzeźwiający prysznic. Namydliłam ciało pomarańczowym płynem, a we włosy wtarłam szampon. Spłukałam z siebie pianę i nałożyłam jeszcze odżywkę. 
Wytarłam ciało ręcznikiem i wmasowałam w skórę czekoladowy balsam, który idealnie komponował się z zapachem mojego żelu pod prysznic. Ubrałam na siebie czarną bieliznę, a na to szare legginsy i prześwitującą, białą koszulę bez rękawów.
Włosy rozczesałam i wysuszyłam, po czym związałam u góry w koński ogon. 
   
Gotowa już, zeszłam na dół i skierowałam do kuchni. Zanim jednak przeszłam przez próg, zobaczyłam łunę światła, wychodzącą z jej wnętrza. 
- Mamo? - spytałam niepewnie. 
Siedziała skulona na kuchennym blacie. Ubrana była w piżamie, co w jej przypadku było dość niepokojące. Choćby się paliło i waliło, moja kochana rodzicielka nie wyjdzie z sypialni, dopóki się nie przebierze i umaluje. W gorsze dni wystarczał jej narzucany na ramiona szlafrok i odrobina sypkiego pudru, nakładana na oczyszczoną uprzednio twarz. 
Teraz jednak siedziała oparta piętami o brzeg blatu z łokciami ułożonymi na kolanach i papierosem w lewej dłoni. Patrzyła ślepo przed siebie, co jakiś czas zaciągając się trującym dymem. 
Światło rzucane z lampki pod okapem odbijało się od mokrych strużek płynących wzdłuż policzków. Po raz kolejny płakała przeze mnie. Z jej bladych oczu zniknęły wszelkie ślady szczęścia, które jeszcze wczoraj mieniły się w jej tęczówkach. Była jakby w transie. Nie zwracała uwagi na nic, poza tym jednym papierosem żarzącym się w jej dłoni. 
Nie obdarzyła mnie choćby krótkim spojrzeniem, kiedy podeszłam do niej i wyrwałam go z jej ręki gasząc w napełnionym wodą zlewie. Pozostawała w wiecznym bezruchu nawet, gdy zamknęłam ją w silnym uścisku, szepcząc we włosy słowa otuchy.
Pamiętam, jak kiedyś jako dziecko, uczyłam się techniki medytacji. Chciałam być jak moja mentorka, ulubiona postać z filmów disneya - Wendy Wu. Chyba każdy zna ten film, nie muszę się wgłębiać w fabułę. Próbowałam raz w ten sposób nauczyć się na sprawdzian z fizyki, niestety przedmioty ścisłe nie są moją mocną stroną i powtarzanie jak mantrę 'ommm' tego nie zmieniło. 
Z wiekiem jednak uświadomiłam sobie, że medytacja pomaga przede wszystkim oczyścić umysł z myśli, kotłujących się w głowie niczym pszczoły w ulu. Nigdy jednak nie udało mi się wyłączyć na tyle, by pozostać sam na sam z własną duszą. 

- Wrócę - szepnęłam cicho świadoma powodu, który zmusił łzy do opuszczania swojego dotychczasowego miejsca, umiejscowionego pod powiekami i ponownie pogładziłam dłonią plecy matki. - Obiecuję.
Wiedziałam, dlaczego płacze. Czułam to, tak jak czuje się czyjś wzrok, wypalający dziury w ciele. To się po prostu wie. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Mama zawsze płakała przeze mnie. Najpierw, gdy po raz pierwszy wzięła mnie w ramiona, szepcząc, że jest moją mamusią. Potem z bezradności po kilku ciężkich nocach, kiedy nie dawałam spać sąsiadom przez męczące mnie kolki. Później zaczęły się problemy okresu dojrzewania i wiele bolesnych słów wykrzyczanych w złości przez moje usta. 
   Teraz świadomość, że powoli traci mnie, niszczy ją od środka, a taka rozłąka negatywnie się na niej odbija. Wiem, że mogę nie wrócić. Wiem, że jeden niewłaściwy ruch, jedna źle podjęta decyzja może skończyć się dla mnie tragiczne. Wiem to, ale wiem też, że jest to moja ostatnia szansa na życie i nie mogę jej zmarnować. To, że pogodziłam się ze swoim losem, nie oznacza od razu, że poddam się bez walki.


***

Siedzieliśmy właśnie całą rodziną przy stole, stojącym w jadalnej części salonu. Mama w końcu się uśmiechała, a po jej porannej nostalgii nie było śladu. Powróciły także te cudowne promyczki, które od kilku dni rozświetlały jej oczy. Nadal nie wiem, co było powodem jej szczęścia. Ostatnio spędzałyśmy razem niewiele czasu, ona pracowała, ja natomiast wstawałam dość późno, kiedy nie było jej już w domu, a popołudnia spędzałam z Lucasem i Ashley, którzy mimo wszystko mieli jeszcze szkołę.
Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, co działo się w życiu mojej matki tak odległym od mojego, pozornie bezproblemowego, nie tylko na przestrzeni ostatnich miesięcy. To się ciągnie już przez lata, a ostatnie wydarzenia tylko pogorszyły nasz kontakt. 
Dawno nie siadałyśmy razem przy herbacie, zdając sobie relacje z całego dnia, tak jak wtedy, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, która tak niewiele wiedziała o życiu. Wtedy miałam poczucie obowiązku, by opowiedzieć jej o chłopcu, który pocałował mnie w policzek, tak samo, jak ona mówiła mi o zmianach, jakie wdrożył w życie jej szef. I mimo, że czasami nie rozumiałam niczego spośród długich, skomplikowanych wyrazów, jakich używała, by opisać swoje relacje z przełożonym oraz współpracownikami, chłonęłam je całą sobą, pełna podziwu do dorosłego i odpowiedzialnego trybu życia, jaki prowadziła rodzicielka i o jakim wtedy marzyłam. Jednak tak, jak pragnęłam słuchać historii o jej życiu, tak nie kwapiłam się opowiadać o swoim, przekonana, że zabiera mi to prywatność, której granicę krok po kroku powiększałam, utajając najbardziej wstydliwe chwile i myśli powstające w moim dojrzewającym ciele i umyśle.
Teraz natomiast zaczynam rozumieć, że te wieczory należały tylko do nas i pogłębiały zaufanie, które potem nieświadomie stopniowo zmniejszałyśmy. To tak, jakby robić jeden krok do przodu, a dwa do tyłu. Z jednej strony tworzyłyśmy pozory szczerości, z drugiej zaś, coraz więcej przed sobą ukrywałyśmy, świadome, że jedno niewłaściwe słowo odkryłoby rąbek bolesnej prawdy, którą obie usilnie starałyśmy się ukryć. Również wstyd powstrzymywał nas od całkowicie szczerych wyznań. Obawiałam się jej reakcji, gdybym powiedziała jej o fizycznym pociągu do drugiego człowieka, którego jeszcze nie potrafiłam pojąć, a także to doznaniach, których doświadczałam przez niewinny dotyk. Uczyłam się wtedy własnego ciała i intymności, nieświadoma swojego grzechu.
Jednak mama również nie pozostawała świętą, jaką się dla mnie dotąd wydawała. Przez przypadkowo przeczytane esemesy, które nigdy nie powinny zostać wysłane, zrozumiałam, co oznacza subtelność, o jakiej zawsze wspominała mówiąc o swoim szefie. Nieświadomie jednak przyczyniłam się do cichych dni między dwiema najważniejszymi w moim życiu osobami, powtarzając kilka dość  nieodpowiednich, jak dla ośmiolatki słów, które znalazłam w jednej z wiadomości.
Oczami dziecka wszystko wydaje się proste. Nie ma problemów. Jest tylko prawda, albowiem prawda zawsze pozostanie świętością. I racja, gdybyśmy wszyscy byli ze sobą szczerzy, żylibyśmy w wiecznym szczęściu tak jak Adam i Ewa, zanim dali się zwieść mylnym słowom Szatana. 
Jako mała dziewczynka, chodziłam do kościoła. Widziałam w tym sens, jakkolwiek dziwnie to brzmi z ust kilkulatki. Odnajdowałam własne, czyste jeszcze wtedy, wnętrze w codziennie odmawianym paciorku i wieczornym czytaniu Biblii, wzbogaconej o kolorowe obrazki. Czułam, że w ten sposób nawiązuję relację z czymś, czego żaden wielki umysł nadal nie był w stanie pojąć. Ja pojmowałam. Pojmowało go moje małe, bijące serduszko, którego oczy pozostawały przymknięte na krzywdy tego świata.
To one pozbawiły mnie wiary. Pozbawiły mnie resztek nadziei, że to jednak ma sens. I mimo, że nadal bywają chwile, kiedy sięgam wieczorem po leżącą w szufladce mojego nocnego stolika, niewielką, obitą czerwoną skórką książeczkę, zawierającą jedyną prawdę, w którą wierzyła mała dziewczynka, będąca moim dziecięcym wcieleniem, teraz nie czuję w sobie tej mocy, jaka wypełniała mnie od środka za każdym razem, kiedy moich uszu docierały kolejne słowa Pisma Świętego. Teraz, w cieniu codziennej brutalności, blask szczerości gaśnie, tłumiony usilnie przez zakłamane usta potrzeb. Lepiej oczyścić swój dobry wizerunek kosztem drugiego człowieka, dopóki ludzie pamiętają o wyrządzonej im krzywdzie. Dopiero po latach, kiedy jej ból przemija w zapomnienie, czujemy się na siłach przyznać się do winy. Bo przecież, kto chciałby roztrząsać dawne problemy, gdy w jego życiu zdążyły pojawić się nowe i kolejne.


***

- Za pięć minut wychodzimy. Jesteś już gotowa, Molly? - usłyszałam wołający mnie z dołu głos taty, gdy kończyłam nakładanie tuszu na rzęsy. Schowałam małą tubkę do kosmetyczki, natomiast tą włożyłam do dużej torebki, stanowiącej bagaż podręczny. Znajdował się tam jeszcze telefon, iPod ze słuchawkami, ulubiona książka, jakiś zeszyt z długopisem i kilka paczek chusteczek higienicznych, jak i nawilżanych.
Wsunęłam na nogi czarne botki na niewielkim koturnie i z cichym westchnieniem opuściłam kolejno łazienkę i mój pokój. 
- Już biegnę! - krzyknęłam, schodząc w pośpiechu ze schodów.
Rodzice stali przy drzwiach, gotowi do wyjścia. Moja walizka leżała u stóp ojca i czekała, Az ktoś łaskawie ją podniesie.
Zauważyłam łzę uciekającą spod rzęs mojej matki, jednak zanim zdołała w pełni ujrzeć światło dzienne, została starta drobną dłonią rodzicielki. Chciałam powiedzieć w jej kierunku jakiekolwiek słowa otuchy, ale wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, a pomalowane czerwoną szminką usta matki, wygięły się w bladym, aczkolwiek całkowicie szczerym uśmiechu, jakby tym gestem chciała przekazać mi, że jest naprawdę szczęśliwa, jednocześnie nie chcąc psuć nastroju większym wyznaniem radości.
- Już możemy iść - powiedziałam i uśmiechnęłam się szerzej w kierunku rodziców.
Tata jedną dłonią chwycił rączkę walizki, a drugą przywołał mnie do siebie, sympatycznym gestem, więc zbliżyłam się do niego i po chwili zostałam zamknięta w troskliwym uścisku ojcowskiej ręki. Poczułam jak przykłada twarz do moich włosów i poczułam delikatny pocałunek złożony na czubku głowy.
W tym samym czasie mama zdążyła otworzyć drzwi i bez słowa wyjść z domu. Zawołała nas dopiero stojąc przy samochodzie, gdzie nerwowo wystukiwała podeszwą rytm znanej tylko sobie melodii. Jej dłonie ułożone były pod piersiami, jakby chciała odgrodzić się od zła całego świata. Mimo poważnego wyrazu twarzy, kąciki jej ust uniesione były lekko ku górze, sprawiając wrażenie wiecznego spokoju i zadowolenia.
Do niej również podeszłam i przytuliłam serdecznie, obdarzając ją uśmiechem.

               Tej niemej wymianie uczuć przyglądała się z oddali zakapturzona postach, w której po chwili poznałam swojego przyjaciela. On również zbliżył się do nas i został zamknięty w rodzinnym uścisku, tak jak kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi.
               - Czyli nie udało ci się namówić rodziców, żeby pojechali z nami na lotnisko? – spytałam go, gdy już siedzieliśmy na kanapie w samochodzie.
- Znasz ich…
               Lucas zawsze był dla mojej mamy jak rodzony syn, a ona dla niego jak matka. Jego rodzice nigdy nie traktowali go jak swoje prawdziwe dziecko, był raczej dodatkiem na niedzielnych obiadkach miastowej elity, jak perły zdobiące szyję kobiety, czy diament na serdecznym palcu prawej dłoni. Uznawali go jako rekwizyt, pomagający stwarzać pozory idealnej, kochającej się rodziny. W ten sposób,  jednak nigdy nie można było określić relacji w domu państwa Benson. Teresa Benson, szefowa wielkiej nowojorskiej korporacji, prezes w jednej w siedzib firmy pana Jonathana Bensona, od lat zdradza męża z dyrektorem finansów tej właśnie filii. Natomiast John, ojciec Lucasa, pod nieobecność żony przyprowadza do domu sekretarkę. Żeby było zabawniej oboje żyją w przeświadczeniu, że to drugie nie wie o podwójnym życiu współmałżonka, jednocześnie będąc świadomym jego zdrady. Zrozumiałe? Niekoniecznie. Mój przyjaciel jest jedynie wisienką na torcie ich wspólnych relacji. Choć wydawałoby się, że tylko on teraz trzyma ich rodzinę w kupie, nawet gdyby się wyprowadził i całkowicie zerwał z nimi jakiekolwiek kontakty, oni i tak pozostali by małżeństwem, okłamując samych siebie.
               Niestety oboje są tak zaaferowani swoimi kłamstwami, że zapominają o swoim prawie dorosłym synu, który zawsze potrzebował ich uwagi.


William’s P.O.V.
               Droga mijała w względnej ciszy. W uszach dźwięczało mi szumienie powietrza, spowodowane dużą prędkością, z jaką auto poruszało się po autostradzie. Barbara nuciła pod nosem lecącą w radiu piosenkę, a dzieciaki rozmawiały o czymś z tyłu, bardzo zaaferowane tematem rozmowy. Tak bardzo, że nie zwróciły uwagi na pytania skierowane kilkukrotnie w stronę mojej córki. Byłem ja jeden pośród swoich bliskich, pozostawiony sam sobie z myślami obijającymi mi się o czaszkę tak silnie, że w pewnym momencie zaatakował mnie pulsujący ból w skroniach.
               Im bardziej zbliżał się moment, w którym powiemy sobie „do widzenia”, tym większe miałem obawy odnośnie tego wyjazdu. Boję się. Tak, jak, dorosły facet, człowiek, który przeżył więcej niż niejeden starzec, boję się. Nie poczułem tego uczucia odkąd stoczyłem się tak bardzo, że aby zabić pragnienie, wypijałem wodę z brudnej rzeki. Wtedy się bałem, a na pewno tak tłumaczyłem sobie targające mną w tamtym okresie uczucia. Teraz jednak wiem, że w takich chwilach ogarniał mnie wstyd. Wstyd tak silny, że przeradzał się w lęk przed wścibskimi oczami wpływowej społeczności, w której kręgach się obracałem za czasów studiów.
               Wiele razy opowiadałem o tym, jak jako młody, narwany chłopaczyna skuszony wizją łatwych pieniędzy, spędzałem tygodnie w tłocznych kasynach Las Vegas. To było coś więcej niż szczeniacka zabawa. To był sposób na życie. Rosyjska ruletka. Uda ci się – jesteś królem, panem i władcą. Nie uda ci się – jesteś skończony. Ja byłem skończony.
               Słabo pamiętam czas, w którym dotknąłem dna. Zlał się on w jedno, by potem niemal całkowicie rozmyć w mojej pamięci, niczym odbicie w lustrze wody. Żadnych szczegółów. Właściwie to tylko zarys tego, co ciągnęło się w nieskończoność. Byłem wychudzony, mój żołądek skurczył się do minimalnych rozmiarów, aż w końcu miałem wrażenie, że wraz z resztkami mięśni, został wchłonięty przez wygłodniały organizm. Czasami po prostu siadałem i płakałem bezsilności. Wtedy też sięgałem po kilka liści z drzewa, na którego konarach zwykłem spać i wkładałem do buzi, by stworzyć chociaż pozory zaspokajania głodu. Bywały momenty, kiedy z potrzeby spożycia ciepłego pokarmu, wypijałem swój mocz.
               Byłem także w słabym stanie psychicznym. Będąc na głodzie, ciężko jest myśleć racjonalnie. Na głodzie w ogóle się nie myśli. Żyje się jak wygłodniały drapieżnik. Instynkt kieruje człowiekiem, nie na odwrót, tak jak być powinno. To on zmusił mnie do napadania na ludzi i sklepy. To on wtedy wpakował mnie do celi, odgrodzonej kratami od okrutnego świata. Jednak głód nie mijał, tylko znacznie postępował, przez co trafiłem na odwyk. Były to, wbrew pozorom najlepiej wspominane momenty tamtego życia. Mimo psychicznej katorgi, na jaką skazała mnie młodzieńcza głupota i naiwność, cieszyłem się każdą chwilą spędzona w ciepłym, miękkim łóżku a także każdym kęsem ciepłego posiłku.
               Niestety chwile pozornego szczęścia, jakich doznałem w ośrodku minęły tak szybko, jak pojawiły się na mojej drodze. Po wyjściu nadal byłem na dnie. Nadal nie miałem pieniędzy, nadal byłem głodny i zmarznięty. Tak samo nadal potrzebowałem heroiny. Było to może mniej odczuwalne, ale człowiek chyba się przyzwyczaja. Nie wiem.
               Wtedy pojawiła się dla mnie nadzieja. Punkt zwroty mojego beznadziejnego położenia nastąpił, kiedy pojawiła się szansa zarobienia pieniędzy. Wystarczało powiedzieć „tak”. Jednak za tym jednym słowem ciągnęło się wielkie zagrożenie. Ale cóż może stracić ktoś kto nie ma nic? Życie? Kto będzie płakał po nic nie wartym śmieciu, wydziedziczonym przez rodziców, wyklętym przez przyjaciół. Kto będzie płakał po mnie? Zgodziłem się. Zarobiłem. Spłaciłem długi. Zdołałem jeszcze opłacić doradcę prawnego, który pomógł mi całkowicie wyjść na prostą. Ten doradca przyniósł mi największe szczęście, o jakim już dawno przestałem marzyć. Został, a raczej została moją żoną, rodziła mi najwspanialszą na świecie córkę, a co najważniejsze, nauczyła, jak żyć bez jednej nerki i w dożywotniej abstynencji.
               Jednak, czy było warto? Teraz, kiedy los znowu chce wystawić mnie na próbę, zabierając mi najważniejszy skarb, jaki człowiek jest wstanie przynieść na świat?

***
               - Tato… - usłyszałem drżący szept, ale zanim zdołałem przetworzyć w głowie jego sens, zostałem przyciśnięty do małego ciałka mojej już prawie dorosłej córki. Bez słowa odwzajemniłem uścisk, wciskając twarz we włosy Molly.
               Kiedy z trudem oderwała się ode mnie, posłała mi krótkie spojrzenie, które ukazywało wszystkie uczucia, cisnące się w jej sercu.
               Często przeprowadzaliśmy ze sobą nieme rozmowy. To były jedyne chwile, w których wyzbywaliśmy się wszelkiego wstydu i skrupułów, pozostawiając samą szczerość, przekazywaną jednym, czułym spojrzeniem. Relacje, jakie stworzyliśmy jako rodzina były budowane latami, teraz jednak, zbliżając się ku końcowi, osiągnęły swoje apogeum i wybuchały krok po kroku w naszych sercach, przynosząc za sobą żal i cierpienie odczuwane przy stracie najbliższych. Największym darem od Boga są najbliżsi, jednak to od nas zależy, czy zdołamy docenić ich obecność, póki nie będzie za późno.

               Widząc tę samą kruszynkę, którą osiemnaście lat temu chwyciłem w swoje ramiona z przysięgą, że nigdy jej nie opuszczę, znikającą w oddali pośród niewielkich sklepików na terenie lotniska, poczułem ucisk w mostku. Tak silny, że momentalnie zabrakło mi w płucach powietrza, a łzy zaczęły sączyć się spod powiek długimi, mokrymi strużkami, znacząc moje policzki i mocząc zarost. Poczułem, jak obejmowane przeze mnie ciało mojej małżonki drży, a z jej ust wychodzi ciche, jednak rozpaczliwe łkanie. Wtedy czas jakby zatrzymał się, stanął w miejscu, pozostawiając nas samych, wtulonych w swoje ciała, wstrząsanych spazmami rozpaczy. Czułem, jakby właśnie teraz nadszedł moment, w którym nasze drogi rozchodzą się na zawsze, a czas biegł dalej, nieprzerwanie niszcząc na swojej drodze to, co przez lata budowałem od nowa.
               I mimo, że wiedziałem, iż moja córeczka wróci, nie mogłem wyzbyć się poczucia, że oto właśnie straciłem ją na zawsze.

               Znowu powrócił strach, że okażę się słaby i po raz kolejny wpadnę w to samo bagno, w które wplątałem się przed laty i z którego wyszedłem ledwie żywy z ubytkiem w ciele, duszy i sercu. 







DZIĘKUJĘ BARDZO ZA PONAD 1000 WYŚWIETLEŃ!! O MAMO, MOŻE NIE JEST TO NIEWIADOMO JAK WIELE, ALE 1000, TO JUŻ SIĘ ROBI POWAŻNIEJ


I po raz kolejny już PRZEPRASZAM za swoją ponad tygodniową nieobecność
nie miałam czasu i weny, ale teraz wróciła ze zdwojoną siłą

NIE SPRAWDZAŁAM! Zrobię to, jak tylko znajdę chwilę!


jak widzicie, dodałam znowu punkt widzenia innej osoby, tym razem padło na ojca Molly!
uznałam, że warto by wplątać w treść trochę historii Williama

dodatkowo, wyjaśnił się problem Lucasa, spodziewaliście się takiego obrotu spraw? 

cóż, ocenę zostawiam Wam

liczę na komentarze z Waszą opinią i o podsyłanie bloga znajomy, albo polecanie w swoich blogach
bardzo by to pomogło na start

życzę miłej nocy, bo zrobiło się dość późno odkąd w końcu postanowiłam wziąć się do roboty!
pozdrawiam<3



4 komentarze:

  1. O Boże, piszesz tak genialnie, że aż ciężko jest mi to skomentować, naprawdę. Nigdy nie spotkałam się, żeby ktoś pisać tak cholernie dobrze, jak Ty, i z taką łatwością dobierał słowa. Dziewczyno, naprawdę gratulację. Zatkało mnie, a to nie zdarzyło się jeszcze nigdy :)
    goodnight-sweetheart-ff.blogspot.com
    final-justice-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamień spadł mi z serca, że chodziło tylko o głupie szorty.. Myślałam, że chce zrezygnować z wyjazdu.
    Zazdroszczę Ci tego, że tak wspaniale piszesz. Wszystko jest takie dopracowane i znakomicie się to czyta.
    Gratuluję wyświetleń!

    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój styl pisania jest wspaniały
    ! Świetnie się to czyta :) Rozdział wspaniały i czekam na następny <3 Weny :)

    i-hate-my-life-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny blog! <3
    http://art-of-killing.blogspot.com/ zapraszam na moje nowe ff z Justinem Bieberem:)‎
    dołączyłam do Twoich obserwatorów, liczę na to samo:)

    OdpowiedzUsuń