niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 9. I'm gonna fight till I die

 
 
 
 
 

Niewysoka rudowłosa dziewczyna niemal wbiegła przez rozsuwane, szklane drzwi do budynku lotniska. Odległość, dzielącą ją od kasy biletowej pokonała szybkim truchtem, kierując się zdobiącymi ściany bądź podwieszonymi na stalowych linkach kierunkowskazami. W oczach miała łzy, które raz po raz wypływały na jej zaróżowione policzki. Chłopak, którego zastawiła na ławce, cały czas na niej siedział. Mimo, że bardzo chciał pobiec za przyjaciółką i ją zatrzymać, nie zrobił tego. Zaczął bowiem zauważać, jak samolubnie zachował się, proponując jej wyjazd. Dziewczyna była bardzo zżyta z rodzicami i niezależnie od więzi, jaka łączyła ją i Lucasa, to z nimi, nie z przyjacielem powinna spędzić ostatnie chwile życia. Szatyn chciał mieć Molly dla siebie, zapominając o ludziach, którzy poświęcili jej wychowaniu ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Było mu najzwyczajniej w świecie wstyd za to, że kazał jej wybierać pomiędzy najważniejszymi w jej życiu osobami. Przeklął pod nosem i zerwał się na równe nogi. Niewiele myślał pędząc wśród tłumów gnieżdżących się po przestrzennych korytarzach. Ciężka walizka skutecznie utrudniała mu poruszanie. Najchętniej zostawiłby ją na środku ulicy, wiedział jednak, że nie może tego zrobić głównie ze względu na znajdujące się w niej dokumenty.

Kiedy znalazł przyjaciółkę, ona stała już przy kasie i uśmiechała się smutno do siedzącej za ladą kobiety. 

- Dzień dobry, chciałabym kupić bilet w jedną stronę do Nowego Jorku.

- Jaki termin by panią zadowalał?

- Najlepiej zaraz. Naprawdę spieszy mi się do domu.

- Zobaczymy, co da się zrobić - odpowiedziała młoda kobieta i spojrzała na ekran komputera, stojący przed jej twarzą. Wystukała na klawiaturze odpowiednie polecenie, a gdy z powrotem spojrzała w stronę Molly, na jej twarzy malowało się współczucie. - Bardzo mi przykro, Wszelkie loty nad oceanem zostały odwołane z powodu silnych sztormów. Najbliższe wolne terminy są dopiero za tydzień, jednak wszystko jest teraz uzależnione od warunków pogodowych w tamtych rejonach, dlatego nie mamy pewności, czy również one nie zostaną odwołane. 

- A jakieś nad lądem? Z przesiadkami? Nic?

- Bardzo mi przykro, nie możemy pani pomóc. 

- Dobrze dziękuję - posłała jej smutne spojrzenie i odeszła. Gdy tylko jej wzrok padł na sylwetkę przyjaciela, podbiegła do niego i wtuliła się w jego umięśnione ciało. - To są chyba jakieś żarty! Odwołali wszystkie loty, nie mam jak dostać się do domu!

- Spokojnie, Molly. Coś sie wymyśli.

- Ty nie rozumiesz, Lucas! Ja muszę wrócić do domu, tłumaczyłam ci dlaczego. I przepraszam za to, że zrobiłam ci nadzieję na miło spędzony miesiąc, ale ja po prostu nie mogę z tobą pojechać! - mówiła, a głos zaczął jej drżeć. Wychwyciwszy to lekkie załamanie, przyjaciel chwycił ją mocno za ramiona i odsunął, by spojrzeć głęboko w jej zielone oczy.

- Rozumiem, Molly. Rozumiem cię i to ja powinienem ciebie przeprosić a nie ty mnie. Więc przepraszam. Przepraszam cię za to, że kazałem ci wybierać, że pozwoliłem, byś się tak zamartwiała. Chciałem tylko, żebyś po raz ostatni była naprawdę szczęśliwa. Nie powinienem był odcinać cię od rodziców.

- Dziękuję. Potrzebowałam tego - szepnęła.

- Czego? - spytał zdziwiony.

- Zrozumienia.

 

 Molly, chodź, pojedziemy do rezerwatu, przemyślimy sobie wszystko na spokojnie - odezwał

się Lucas po dłuższej ciszy.

- Jakiego rezerwatu?

- A jak myślisz, gdzie mielibyśmy spać? Rozmawiałem przez telefon z pewną bardzo sympatyczną kobietą. Ma na imię Sai. U niej pomieszamy przez kilka dni, przeczekamy te burze i wtedy na spokojnie wrócisz do domu, dobrze? - powiedział Lucas i cmoknął przyjaciółkę w czoło.

- A co wtedy będzie z tobą? 

- Cóż, pewnie też wrócę, a szkoda, bo bardzo chciałem trochę pozwiedzać.

- Jeszcze przyjdzie na to pora. Obiecuję ci, zwiedzisz jeszcze cały świat, spełnisz nasze dziecięce marzenie, tylko że już nie ze mną, przepraszam.

- Nie, Molly. Naszym dziecięcym marzeniem było, żeby zwiedzić świat razem. W pojedynkę tego nie zrobię i nawet nie próbuj mnie namawiać, bym zabrał ze sobą kogoś innego. To z tobą chciałem wyjechać. Z tobą, nie z Ashley, nie z Trevorem, nie z Zickiem albo Jackiem. Jeśli nie będę mógł zrobić tego z tobą, nie przyjadę tu więcej nawet za dziesięć lat z żoną i dziećmi. 

Molly spuściła lekko głowę, czując, że emocje zaraz wezmą nad nią górę. Słowa przyjaciela bardzo nią wzruszyły. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że to marzenie tak dużo dla niego znaczy. Natomiast Lucas nie mógł uwierzyć, że dziewczyna traktowała je tylko jak  kolejny wytwór wybujałej dziecięcej wyobraźni. Miał głęboką nadzieję, że zdołają je kiedyś razem spełnić. Pamiętał bardzo wyraźnie te burzowe noce spędzone pod kołdrą w jej pokoju. Oboje bali się burz, jednak, gdy byli razem, starali się udawać przed sobą twardych. Nie wychodziło im to za dobrze, ponieważ, gdy tylko piorun z sykiem rozdzierał niebo na pół, chowali głowy pod pościel. Kiedy jednak ulewa ustawała, a chmury odpływały w dal, wychodzili z ukrycia i zamiast tak jak inne dzieci w ich wieku polecieć do zabawek, oni kucali przy wielkim globusie, na kolana kładli atlasy świata i wybierali miejsca, które kiedyś zwiedzą we dwoje. Zakręcali wielką kulę, po czym jedno z nich z zamkniętymi powiekami przykładało do niego paluszek i otwierało oczy ciekawe miejsca, jakie wskaże. Później sprawdzali je w atlasie i wspólnie decydowali, czy jest warte zwiedzenia, czy nie. Chcieli odwiedzić każdy zakątek kuli ziemskiej, jednak oboje wiedzieli, że nawet, gdyby Molly została z nim teraz w Japonii, nie starczyłoby im na to czasu. Biorąc to pod uwagę, Lucas ułożył w głowie plan, według którego zdążyliby zobaczyć najpiękniejsze miejsca w Europie i spędzić trochę czasu w domu, zanim stanie się to, co tak bardzo chcą odwlec w czasie. Jednak paradoks życia polega na tym, że chwile najmniej pożądane przychodzą do nas najszybciej, natomiast na te, których pragniemy, musimy czekać w nieskończoność. Molly czekała. Czekała cierpliwie, aż szczęście samo do niej przyjdzie, nie zauważając, jak życie ucieka jej między palcami niczym drobne ziarenka piachu, chwytane w małe dziecięce rączki w piaskownicy. 

Szli więc z powrotem, ciągnąc za sobą walizki. Molly nadal pozostawała głęboko poruszona słowami przyjaciela. W jej oczach nieprzerwanie od piętnastu minut gromadziły się łzy, zarówno te słone, spowodowane wewnętrzną udręką, jak i słodkie, wywołane wyznaniem Lucasa. Po raz kolejny od jakiegoś czasu wstrząsnęła nią jego dojrzałość. Uświadomiła sobie, że dotąd nie doceniła szczęścia, jakie zesłał na nią Bóg. Zawsze czekała na chwilę, kiedy będzie mogła z ręką na sercu powiedzieć, że jest szczęśliwa. Nie spodziewała się jednak, że ta chwila nadejdzie tak szybko, a tym bardziej nie w ten sposób ją sobie wyobrażała. Jako mała dziewczynka lubiła odpływać w głąb krainy marzeń, gdzie zanurzona w wielkim jaccuzi z pianą popijała drinka, patrzyła prosto w oczy swojego męża, a tym jednym spojrzeniem przelewała na niego całą miłość, jaką go darzy. Teraz uderzyło w nią to z taką siłą, że nieświadomie upuściła walizkę z ręki i pozwoliła torbie osunąć się z jej ramienia. Łzy zaczęły jedna po drugiej sączyć się z jej oczu, natomiast ona wybuchła niepohamowanym śmiechem. Zdawała sobie sprawę z tego, że każdy, kto przechodził obok nich widział w niej osobę chorą psychicznie, jednak nie przywiązywała do tego najmniejszej wagi. Zawsze zależało jej na dobrej opinii innych, ale teraz w ogóle nie obchodziło jej to, co pomyśli o niej obcy człowiek. 

Lucas w osłupieniu patrzył na przyjaciółkę, analizując powód jej niecodziennego zachowania, kiedy ona tak po prostu rzuciła mu się w ramiona. 

- Jestem szczęśliwa, Lucas - szeptała przez łzy, śmiejąc się cicho. - Wiem, że umieram, że nigdy nie będę mogła zrobić tak wielu rzeczy, o których marzyłam, ale cholera, Lucas! Jestem szczęśliwa. Mam rodziców, którzy mnie kochają, mam Ashley, najlepszą przyjaciółkę, jaką mogłabym sobie wymarzyć. No i ciebie. Mam ciebie, a to największe szczęście, jakie mnie spotkało. I... już mnie nie obchodzi, czy spełnię jakiekolwiek ze swoich marzeń, bo to najważniejsze już się spełniło. Doznałam szczęścia i to w najpiękniejszej jego postaci. Dziękuję ci.

Nie wiedziała, że potrafi jeszcze uśmiechać się tak szeroko i śmiać tak głośno. Całkiem zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie, a teraz miała ochotę nigdy nie rozstawać się z uśmiechem. Już nie obchodziło jej to, że jest tysiące kilometrów od rodziców, bo i tak wiedziała, że są przy duszą i myślami, tak jak ona na zawsze pozostanie w ich sercach. Tylko to liczy się bardziej niż setki chwil spędzonych obok siebie. 

Jechali kolorową taksówką ulicami Tokio. Poranek całkowicie rozjaśnił niebo, a rażące promienie słońca skutecznie stłumiły blask neonów zdobiących wieżowce. Molly pomyślała sobie, że jeżeli teraz urok tego miasta tak nią poruszył, to co to by było, gdyby podróżowała tu nocą? Dodała to do listy, rzeczy, które musi zrobić, zanim wróci do domu. Droga minęła szybko. W ciszy przyglądali się mijanym wieżowcom pełni podziwu dla idących chodnikiem ludzi. Nawet wcześnie rano Tokio tętniło życiem. 

Kiedy kolorowe budynki zaczęły ustępować miejsca tym mniejszym i skromniejszym, aby i te w końcu zniknęły z pola widzenia na rzecz niewielkich chatek, taksówka się zatrzymała. Lucas zapłacił kierowcy, który pomógł mu wyjąć bagaże z samochodu. Molly zauważyła biegnącą w ich kierunku kobietę po czterdziestce.

- Witam was, nareszcie! - zawołała z mocnym akcentem, machając im na powitanie, a gdy w końcu zbliżyła się na tyle, by móc normalnie rozmawiać, zwróciła się do dziewczyny. - Ty musisz być Molly, tak? Na pewno, bo na chłopka mi nie wyglądasz! Nazywam się Sai Tomokuro. Rozmawiałam przez telefon z twoim przyjacielem. 

- Wiem, wiem. Lucas mi mówił, że zarezerwował u pani nocleg na kilka nocy. 

- Tak, tylko bardzo ciebie proszę, Sai. Mam na imię Sai, nie Pani - roześmiała się serdecznie. Molly od razu ją polubiła. Spodobało się radosne podejście do życia kobiety i, mimo że znały sie zaledwie kilka minut, wiedziała, iż ich relacje rozwiną się w bardzo dobrym kierunku. Uśmiechnęła się szeroko. 

- Dobrze, Sai. 

- Lucas, nie dźwigaj tak tych tobołów! Zaraz zawołam syna, to pomoże ci przenieść je, gdzie trzeba. Naoki! - zawołała gdzieś w stronę, z której przyszła, a po chwili pojawił się wysoki chłopak o patykowatej budowie ciała. Po jego dziecięcej twarzy można by oszacować, że miał nie więcej, jak czternaście lat, ale jego wzrost i niezwykle długie kończyny mówiły coś innego. Czarna, prosta grzywka leciała mi do oczu, dlatego co chwilę odganiał ją energicznym ruchem głowy, co przypominało jakiś nerwowy tik. Gdy stanął obok Sai, która w ojczystym języku poleciła mu zajęcie się walizkami, Molly uderzyło podobieństwo między tą dwójką. Mieli niemal jednakowe rysy twarzy, a z ich czarnych oczu tryskała ta sama radość, która przy każdym spotkaniu ze wzrokiem nastolatki, wywoływała u niej uśmiech. 

Naoki podszedł do Lucasa i mruknął coś po japońsku, po czym chwycił rączkę jednej z walizek i bez większego problemu uniósł ją do góry. 

"Jak to możliwe, by taki chudy chłopak miał w sobie tyle siły?!" - pomyślała Molly, gdy chłopak wraz z jej przyjacielem odeszli w stronę ozdobnych domków. 

- Ryż moja droga. Ryż i ryby. - odezwała się Sai, a do dziewczyny dotarło, że wypowiedziała  swoje myśli na głos. - Może jest to dość oklepane, ale uwierz, że u nas je się to od pokoleń i każdy jest silny i zdrów, jak ryba!

- Przepraszam, to miało zostać w mojej głowie. Nieświadomie wypowiedziałam to na głos.

-Nie szkodzi! Tutaj szczerość się ceni. Człowiek jest prawdziwy dopiero wtedy, kiedy jego myśli są zgodne ze słowami. 

 

Drewniane, piętrowe domki, których dachy przypominały wielkie  baldachimy bardzo przypadły do gustu Molly. Panowała tu taka zgodność z przyrodą, że wydawało się, jakby człowiek przypadkowo trafił kilkaset lat wstecz. W czasach postępu technologii natura została niemal całkowicie zastąpiona sztucznością. Mimo nacisku władz miast na rozbudowę "zielonych stref", ludzie biznesu, zmęczeni swoim codziennym życiem, nie chcą marnować czasu na dbanie o przyrodę. Molly jednak zawsze była wrażliwa na jej piękno. Potrafiła zatracić się całkowicie w widoku drzew o pięknych, bladoróżowych kwiatach, zasadzonych w ogrodzie.

Wnętrze ich domku urządzone było zaskakująco... miejsko. Może nie przypominało uniwersalnych hotelowych pokoi, było w nim znacznie przytulniej, jednak podobieństwo tego miejsca do nowojorskich mieszkań zaskoczyło nastolatkę. Jak widać Sai postarała się, by jej rezerwat przypadł do gustu zarówno ludziom chcącym uwolnić się od wielkomiejskiego szumu, jak i typowym miastowym, silnie związanym z nowoczesnością.

Po całkowitym rozpakowaniu swoich rzeczy, Molly postanowiła skontaktować się z rodzicami. Chwyciła do ręki słuchawkę leżącego na stoliczku telefonu stacjonarnego i wpisała właściwy numer. W ostatniej chwili powstrzymała się przez wciśnięciem zielonej słuchawki, klepnęła sie lekko w czoło, a gdy po pokoju rozniósł się cichy dźwięk uderzenia, roześmiała się z własnego roztargnienia. Lucas, słysząc śmiech przyjaciółki, opuścił swój pokój i zapukał lekko w otwarte drzwi sypialni Molly. Był trochę zaniepokojony dziwnym zachowaniem dziewczyny. Jeszcze kilka dni temu była skłonna cały dzień spędzić na wylewaniu słonych łez pod kołdrą, teraz jednak nie rozstawała się z uśmiechem i co chwilę wybuchała śmiechem. Przez chwilę pomyślał nawet, że trudna sytuacja przyjaciółki mocno odcisnęła się na jej psychice. Odgonił jednak te myśli tak szybko, jak się pojawiły, nie chciał bowiem myśleć o niej, jak o wariatce. 

- Chciałam zadzwonić do rodziców. Wiesz, powiedzieć im, że już dotarliśmy i takie tam.

- To dlaczego nie dzwonisz? 

- Mówię przecież, że chciałam. Ale nie mogę, oni pewnie sobie teraz smacznie śpią. Całkiem zapomniałam o różnicy czasowej! Napisze im maila, tata ciągle sprawdza pocztę, więc szybko odczytają wiadomość - powiedziała na jednym tchu i zerwała sie na równe nogi, by wygrzebać z szafy schowanego tam laptopa. 

Poczekała, aż sie włączy i połączyła się z Internetem, hasło do Wi-Fi zapisane było na malutkiej, białej karteczce, leżącej na stoliczku obok telefonu. 

Molly chciała od razu poinformować rodziców, planowała bowiem jeszcze dzisiaj zwiedzić okolicę. Nie zwracając uwagi na przyjaciela, który czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony, a w końcu zrezygnowany wrócił do swojego pokoju, włączyła pocztę internetową i zaczęła pisać.

 

"Cześć Mamo i Tato!

Pozdrawiam gorąco z przepięknej Japonii. Jesteśmy w rezerwacie od jakiejś godziny, a ja już zdążyłam zakochać się w okolicy! Dzisiaj zostaniemy jeszcze tutaj, ale jutro uderzamy w Tokio! Nie mogę się doczekać. Miałam moment zawahania na lotnisku, kiedy chciałam wrócić. Po prostu tęsknię za Wami i uznałam, że to trochę nie w porządku zostawiać Was samych. Zamierzałam już kupić bilet powrotny, ale pech chciał, że z powodów pogodowych loty nad oceanem zostały zawieszone i jesteśmy jakby zawieszeni. Ale zostaję. Tak postanowiłam, chociaż Lucas jeszcze o tym nie wie. Zamierzam powiedzieć mu później. Na pewno się ucieszy! Teraz jestem u siebie w pokoju. Mamy wspólny domek urządzony bardzo nowocześnie. Jest tutaj wszystko to, co znajduje się w normalnym mieszkaniu, więc niczego nam nie brakuje. Chciałabym napisać, jak minął mi lot, ale nie mam pojęcia! Całą podróż przespałam! Szkoda, że nie będziemy mogli normalnie porozmawiać przez te różnice czasowe, ale obiecuję odzywać się jak najczęściej!

Całusy

Molly<3"

Korzystając z okazji, włączyła jeszcze Facebooka i wystukała podobną wiadomość do swojej przyjaciółki.

 

Późnym wieczorem, wędrując między niskimi drzewami, których kwiaty zdawały się mienić wszystkimi kolorami tęczy, Molly poczuła, jak ich piękno przeszywa ją na wskroś, powodując głębokie wzruszenie. Z tego miejsca emanował spokój tak silny, że ogarnąłby wszystkich, którzy choć na chwilę pozwolili sobie oderwać się od codziennej monotonii i oddać się pięknu natury.

Jedno drzewo przykuło większą uwagę dziewczyny. Nie różniło się specjalnie od pozostałych, jednak to nie jego kwiaty sprawiły, że nastolatka przystanęła pod jego konarem i zadarła głowę do góry. Miliony maleńkich iskierek błyszczały na cienkich gałęziach, które wydawały się uginać pod ich ciężarem. Molly nie potrafiła zlokalizować źródła tych światełek, dopóki jedno z nich nie uniosło się i nie odleciało gdzieś w dal, znikając w ciemności nocy.

- Robaczki świętojańskie... - szepnęła sama do siebie, oczarowana tym pięknym widokiem.

-Hotaru - odpowiedział jej głos. Sai stała kilka metrów za dziewczyną i przyglądała się jej w ciszy. - Jedna z naszych legend mówi, że chowają one w sobie dusze naszych zmarłych przodków. Nie wiem, czy to prawda. W tych czasach ludzie bardziej przywiązują wagę do realizmu, ale... ja wolę wierzyć. W ten sposób łatwiej przyjąć do wiadomości to, że niektórych osób nie ma już z nami... i już nigdy nie będzie. Nie czuć tej pustki, gdy wiemy, że ich dusze są z nami i wypełniają swoim ciepłem światełka hotaru. 

Nie odpowiedziała, w zamian za to przywołała w myślach wiecznie uśmiechniętą twarz swojego dziadka. Pragnęła wierzyć, że on również ma swoje miejsce w jednym z tych małych robaczków tak bardzo, aż wypełniła ją nadzieja. Przeszło jej nawet przez myśl, że niedługo również trafi na listę duszyczek ukrytych w hotaru.  Chodziła na biologię, wiedziała, że to specjalny mechanizm odpowiada za światło wydobywające się ze świetlików, a nie dusze zmarłych. Mimo to miała nadzieje, że jest w tej opowieści choć odrobina prawdy. 

Mógł to być przejaw strachu. Molly, odkąd pamięcią sięga, zawsze była realistką. Nie w jej stylu było fascynowanie się legendami czy powieściami science-fiction. Teraz jednak bała się, że po śmierci wszystkiego zabraknie. Nie wiedziała czego się spodziewać, nie mogła wiedzieć. Miała więc nadzieję, że zamiast wkroczenia w bezkresną pustkę, jaką sobie wyobrażała, stanie się stróżem swoich bliskich w postaci małego robaczka świętojańskiego. Chciało jej się śmiać z tego, jak absurdalnie to brzmiało. Dziewczyna miała wielką ochotę podzielenia się swoimi myślami z Sai, jednak nie zrobiła tego w obawie, że kobieta wyśmieje jej nazbyt dosłowną interpretację słów. Nawet nie wiedziała, czy mówiła prawdę! Równie dobrze, mogła wymyślić tę historię na poczekaniu i z rozbawieniem przyglądać się, jak nastolatka poruszona wyznaniem, wpada w wir własnych przemyśleń o śmierci. Sam fakt, że tak młoda osoba, jak Molly, tak często pogrążała się myślom własnym odejściu, wzbudza niepokój. Molly powinna cieszyć sie życiem, a nie wyczekiwać jego końca. Tymczasem cały czas lawirowała życiem a śmiercią, oddając się całkowicie wizji pożegnania.

- Jak to jest, gdy się umiera? - spytała, nie myśląc zbytnio nad sensem wypowiedzianych słów, ani nad tym, do kogo je zwraca. Nie oczekiwała jakiejkolwiek reakcji ze strony Sai, a bynajmniej nie spodziewała się tego, że kobieta odpowie. Wiedziała bowiem, że odpowiedzi na nie wśród żywych nie znajdzie. Natomiast Sai jak nikt inny wiedziała, co to znaczy umierać. Tyle razy w swoim życiu spotkała się ze śmiercią, że przyjęła ją, jako piętno naznaczone na jej rodzinę.  

- Najpierw jest strach. Panika. Nie wiesz, co cię czeka, a niewiedza wzbudza niepokój. Potem pojawia się akceptacja i już nie przejmujesz się, czy będzie coś po drugiej stronie ani czy w ogóle jest coś takiego, jak druga strona. Po prostu leżysz i już nie walczysz z wszechogarniającą bezwładnością. Nie możesz mówić ani się poruszać. Wtedy nie tyle akceptujesz, ale oczekujesz swojego odejścia. Wiesz, że to, co cię czeka, będzie lepsze, niż to, czego doświadczyłaś i chcesz, najzwyczajniej w świecie chcesz odejść. I wtedy to następuje.

Nastolatka spojrzała na kobietę pytającym wzrokiem. Sai wydawała się nieobecna, jakby odpłynęła daleko do tylko sobie znanej krainy marzeń i fantazji. Wiedziała jednak, o co Molly chce ją zapytać, dlatego zanim usłyszała pytanie z ust dziewczyny, odwróciła się do niej i spojrzała głęboko w jej zielone oczy.

- Mam dopiero czterdzieści pięć lat, a czuję się, jakbym miała co najmniej dwa razy tyle. Los nigdy mnie nie szczędził. Gdy miałam dziesięć lat zmarli moi rodzice. Jedno po drugim. Musiałam się nimi opiekować, patrzeć w ich mętne oczy i czekać, aż odejdą. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego, co czułam, kiedy prosili, bym była silna, żebym nie płakała. Nie wiesz, jakie myśli tłukły się w mojej głowie przez te wszystkie godziny, kiedy w ciemnym pokoju starałam się utrzymać w górze opadające ze zmęczenia powieki, bo wiedziałam, jakie koszmary przyniesie sen. Ale w końcu dorosłam. Poślubiłam mężczyznę swojego życia i urodziłam mu czworo dzieci. Dwoje z nich nie doczekało się nawet pierwszego tchnienia, a zostały zakopane pięć metrów pod ziemią. Mój mąż zmarł, kiedy byłam w ostatniej ciąży. Znam się ze śmiercią, jak stare dobre przyjaciółki. - Uśmiechnęła się gorzko.

- Bardzo mi przykro...

- Mi też -szepnęła, ścierając wierzchem dłoni łzę z policzka. - Mi też.

Molly również poczuła, jak jej oczy wypełniają się dobrze znaną słoną cieczą. Po raz kolejny poczuła, jak silna więź tworzy się między nią, a tą nowo poznaną kobietą. Sai nieświadomie stała się jej duchową powierniczką. Jedyną osobą, której mogła w pełni zaufać. Oczywiście, miała jeszcze Lucasa, jednak potrzebowała kogoś, kto posłużyłby jej dobrą radą. Potrzebowała człowieka doświadczonego przez życie, natomiast jej przyjaciel żył każdą chwilą, mając wszystko na wyciągnięcie ręki. Dla niego również była to nowa sytuacja, z którą niekoniecznie sobie radził. Prawda była taka, że był przerażony,  i chociaż starał sie udawać przed Molly twardego i niewzruszonego, każdej nocy pozwalał łzom opuścić azyl jego oczu i zabrać ze sobą wszystkie złe myśli.

- Ja tez umieram - odezwała się nagle. Zignorowała pytające spojrzenie Sai, nieprzerwanie wpatrując się w dal. - Od urodzenia choruję na serce. Zawsze wiedziałam, że nie dane mi będzie żyć długo, ale osiemnaście lat to zdecydowanie za mało, by umierać. Nie jestem na to gotowa i po prostu się boję. Jestem wręcz przerażona wizją własnej śmierci! Staram sie o tym nie myśleć, ale to ciągle do mnie wraca. Z tego miejsca jestem w stanie stwierdzić, że jestem szczęśliwa, jednak to nic nie zmienia. Nie mogę zaakceptować śmierci, zaprzyjaźnić się z nią. Nie mogę traktować jej jak nieodłącznej części świata, bo gdy ja odejdę, nie będzie już nic. Nic dla mnie. Mnie już nie będzie, a z tym nie mogę sie tak po prostu pogodzić.

- Nie możesz godzić sie ze śmiercią, Molly. Zaakceptowanie jej jest równoznaczne z poddaniem się, a jeśli w grę wchodzi życie, trzeba walczyć do ostatniego tchu, nawet jeśli od początku jesteś na straconej pozycji. Ja dałam się porwać jej wpływom już dawno, ale ty musisz walczyć. Gdy oczekujesz na jej przyjście, twoja dusza umiera, choćby ciało pozostawało pełne życia. Sama musisz podjąć decyzję, które tchnienie będzie twoim ostatnim oraz, kiedy będziesz gotowa, by odejść ze śmiercią jak równy z równym. Ale nie myśl o tym, póki serce bije równie żywo, jak patrzą twoje oczy. Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale jednym spojrzeniem człowiek potrafi przekazać więcej niż jakimikolwiek słowami. Dzieje się tak dlatego, że żaden język świata nie posiada na tyle rozbudowanego słownika, by w pełni objąć w słowa głębię naszych uczuć. Nawet najprościej brzmiące w naszych głowach myśli, stają się trudniejsze do zrozumienia, gdy przychodzi nam wypowiedzieć je na głos. I nie ma takiego słowa, które nazwałoby to, co kryje się w twoich oczach, Molly.

Był w nich blask tak intensywny, że wystarczyło na chwilę zawiesić wzrok na zielonych tęczówkach dziewczyny, by z trudem powstrzymywać cisnący się na usta uśmiech. Jednak kolejna chwila sprawiała, że przez te drobne iskierki przebijał się czający się w głębi mrok, żeby po chwili całkowicie je pochłonąć. Kolory mieniące jej oczy idealnie ze sobą współgrały, pomimo kryjącego się w nich kontrastu uczuć. Idealnie bowiem odzwierciedlały to, co działo sie w zakamarkach jej duszy. I chociaż jeszcze tego ranka każdą komórką swojego ciała czuła, że w końcu może pogodzić się ze swoim losem i być szczęśliwa, dobrze wiedziała, iż nie może tego zrobić. Nie może godzić się na własną śmierć. Musi walczyć, postawić sobie za cel wygraną z okrutnym losem, chociaż wiedziała, że będzie to ostatnia i najtrudniejsza walka jej życia. Jednak tylko walka daje szanse. Tylko szanse dają siłę. Tylko siła pozwala mieć nadzieję. A gdy jest nadzieja, ukojenie chowa się tuż za rogiem. Zrozumiała, że nie może akceptować swojego losu, a walczyć o ostatni oddech, choćby miała być to walka z najsilniejszym przeciwnikiem. Molly nie była Hektorem, a śmierć nie była Achillesem. Nie było żadnych słabych punktów, które mogłaby wykorzystać na swoją korzyść. Jednak miała nadzieję.

"Cel uświęca środki" - pomyślała. - "Jeszcze mogę żyć".

Wiedziała, że czas jej ucieka i jeżeli nie postara się wystarczająco mocno, straci grunt pod nogami znacznie szybciej, niż los zapisał to na kartach jej życia, gdy pogrążona we frustracji zawiesi głowę i zacznie czekać. Nie ulegało jej wątpliwości, że umrze już niedługo, jednak w końcu poczuła nadzieję, że przestanie tworzyć złudzenie życia i chwyciła się tej nadziei bardzo mocno.

- Saudade – szepnęła, po raz kolejny otrzymując w zamian pytające spojrzenie od zdezorientowanej Sai.

- Słucham?

- Mówiłaś, że oczy mówią wszytko, co czuje serce. Powiedziałaś też, że nie ma takiego słowa, które opisałoby to, co widzisz w moich oczach. Ja myślę jednak, że ono istnieje. Saudade. To jest właśnie to, co czuję.

- Co to jest saudade, Molly? Co to znaczy?

- To... to nie ma odzwierciedlenia w żadnym języku. Pochodzi z Portugalii. Tłumaczone jest jako nostalgia, jednak kryje się za tym znacznie większe uczucie. Głębsze. To określenie stanu, w którym uświadamiasz sobie, że tracisz coś bardzo ważnego i nigdy nie będzie ci dane tego odzyskać. I to właśnie czuję. Saudade.

Molly chciała jeszcze poczuć coś tak naprawdę, zanim miną jej trzy miesiące. I tak straciła dużo czasu na rozpaczanie. Teraz pozostało jej walczyć. O oddech. O uczucie. O życie.

Wystarczyło tylko zrobić krok w przód i zanim nogi posuną się z powrotem do tyłu, zrobić kolejny krok przed siebie, nie oglądając się wstecz.

I to właśnie zrobiła. Dosłownie. Zbliżyła się do dumnie rozpiętego, niskiego drzewa i pociągnęła za jedną z gałązek, powodując tym samym, że tysiące malutkich światełek poderwało się do góry i oddalało coraz bardziej w stronę nieba, niknąc w jego mroku z każdą kolejną chwilą i mieszając się z wyłaniającymi się zza chmur gwiazdami. Nastolatkę ogarnęło nagle niewytłumaczalne poczucie ulgi, jakby te małe świecące duszyczki zabrały z jej serca zalegający na nim ciężar, o którego istnieniu jak dotąd nie miała pojęcia.

I nie bała się już śmierci świadoma, że gdy ta nadejdzie, ona będzie na nią gotowa.

                                                            
 
 
O, rany! Stęskniłam się za tym opowiadaniem. Tak długo mnie tu nie było, q
ale w końcu dodaję.
Szkoda tylko, że takie gówno:/ Cóż, co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Od jakiegoś czasu prowadzę drugiego bloga z opowiadaniem o JB -> Shy Boy 
zapraszam na niego serdecznie!
Mam nadzieję, że tak długa nieobecność nikogo nie zniechęciła.
Zapraszam do komentowania <3
xx

 

czwartek, 7 maja 2015

Nowy blog i informacja


Zapraszam wszystkich odwiedzających tego bloga na moje nowe opowiadanie:



Przy okazji chciałabym wszystkich, którzy nadal czekają na rozdział, z całego serca przeprosić. Nawalam i głupio mi teraz. Nie wiem, dlaczego podjęłam się prowadzenia drugiego bloga, kiedy z jednym sobie nie radzę. Chyba za bardzo mnie kusiło...
No ale po Rozdziale 9.zamierzam wziąć się za siebie porządnie i zacząć dodawać regularnie, mniej więcej co tydzień. Na ten moment nie jestem w stanie bliżej określić daty pojawienia się nowego rozdziału tutaj, ale zapewniam, że pojawi się niebawem.
Narobiłam sobie spore zaległości w szkole, a to już ostatnia klasa gimnazjum, dlatego chciałabym zakończyć ją jak najlepiej. Dlatego najbliższy czas chcę poświęcić na naukę, a w międzyczasie na dokończenie rozdziału tutaj i napisanie na Shy Boy. 
Chcę w takim razie podziękować wszystkim, którzy tu są i prosić, byście uzbroili się w cierpliwość. Sama nie mogę się doczekać, aż w końcu dodam tu rozdział. 
Pozdrawiam wszystkich bardzo gorąco<3
~Martyna:)

piątek, 17 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 8. Go back home...





*flashback*
Czy dotyk drugiego człowieka powinien sprawiać przyjemność? Jeśli tak, to dlaczego czując dłonie Brada zachłannie badające moje nagie ciało, odczuwam obrzydzenie do samej siebie? Chciałam tego. Chciałam poczuć, jak wyznając sobie miłość, łączymy się w jedność. Dlatego teraz muszę przeczekać, dopóki w akcie spełnienia nie opadnie na mnie z odgłosem rozkoszy. To miała być miłość. Ale słowo kocham nie zawsze odzwierciedla nasze uczucia. Już za późno, by żałować podjętych decyzji.
Moje ciało natychmiast reagowało na dotyk jego zimnych dłoni, z pasją badających te jego partie, zakryte na co dzień przed ludzkim wzrokiem.
- Podoba ci się, maleńka? - Moly. Po prostu Molly. Kolejny już dzisiaj ucisk obciążył moje serce. Brad praktycznie w ogóle nie zwracał się do mnie moim imieniem. Zawsze znajdował w swoim słowniku jakiś epitet, który zapewne zmiękczyłby serce niejednej dziewczynie. Ja jednak potrzebowałam od niego dowodu. Dowodu, że te czułe słówka nie są tylko wyuczonymi zwrotami, powtarzanymi każdej kolejnej. Dowodu w postaci mojego imienia wypowiadanego ze szczerym uczuciem.
Spojrzałam w dół na swoje ciało, pokryte gęsią skórką. Nie była to jednak oznaka przyjemności. Drżałam pod jego dotykiem ze strachu, że ta noc na zawsze zniszczy moje życie.
Z każdym płynnym ruchem mojego chłopaka, pod przymkniętymi powiekami zbierały mi się łzy. Nie pozwoliłam im jednak wypłynąć, by nie pokazywać Bradowi swojej słabości. Z jego ust wyszedł jęk, który stłumił, wtulając twarz w moją szyję. Ucałował mi oba policzki i po chwili zniknął za drzwiami łazienki. Moje oczy pozostały zamknięte, dopóki nie wrócił i opadł na łóżko obok mnie. Uchyliłam powieki i zobaczyłam, jak leżał odwrócony do mnie plecami. Wstałam i zebrałam nasze ubrania z ziemi. Jego spodnie i koszulkę ułożyłam na fotelu, poskładane w równą kostkę, swoje natomiast beznamiętnie rzuciłam na kafelki, wyłożone na podłodze łazienki. Weszłam pod prysznic i pozwoliłam wodzie zmyć ze mnie brud. Osunęłam się po ścianie czując, że dłużej tego nie wytrzymam. Łzy jednak nie chciały opuścić moich oczu. Po białym brodziku płynęła strużka krwi. Pozwoliłam mu zabrać to, co nie należało do niego. Odebrał mi czystość, człowieczeństwo. Czułam się jak tania dziwka.
Starłam z ciała resztki wody i wrzuciłam ręcznik do kosza na pranie. Ubrałam bieliznę i wciągnęłam na nogi ciemnozielone legginsy, a na ramiona zarzuciłam białą, satynową koszulę. Minęłam łóżko, na którym spał Brad i wyszłam z jego pokoju. Przed drzwiami zatrzymałam się jeszcze, by ubrać buty i czarną ramoneskę. Zostawiłam go samego w jego mieszkaniu. Cieszyłam się jedynie z tego, że jego rodzice wyjechali w sprawach służbowych, zostawiając syna samego w domu. Nie miałam obawy, że przypadkowo natknę się na któreś z nich.
Resztę nocy spędziłam na ławce w pobliskim parku opłakując stracone dziewictwo. Cały czas krwawiłam. Wiedziałam już, że była to moja najgorsza podjęta w życiu decyzja.
*end of flashback*

Otworzyłam oczy i zamrugałam kilkakrotnie, by odzyskać ostrość widzenia. Leżałam. Co więcej, leżałam na ziemi. Powoli odzyskiwałam czucie w kolejnych partiach mojego ciała. Czułam zimno bijące od wyłożonej kafelkami podłogi. Uniosłam prawą dłoń do czoła i napotkałam pod opuszkami szorstki materiał dżinsów przyjaciela. Widziałam, jak pochyla się nade mną z zatroskaniem i niepokojem wypisanym na twarzy.
- Molly? Wszystko w porządku? Straciłaś przytomność, chciałem zadzwonić po pogotowie, ale nie mogę się tu z nikim dogadać. Nagle zabrakło kogokolwiek, kto mówi po angielsku! - zaczął zasypywać mnie potokiem słów, jednak ja zignorowałam jego słowa.
Poczułam potrzebę pozbycia się wszelkiej zawartości żołądka, który zdawał się wypełniać palącym go kwasem. Wiedziałam, że muszę to zrobić, bo przeciwnym razie ogień w gardle i przełyku nie ustąpi. Doktor Smith uprzedził mnie przed wszystkimi normalnymi w moim przypadku, dolegliwościami. Podjęłam pierwszą próbę. Ułożyłam obie dłonie po bokach swojego ciała, mocno przyciskając je do podłogi i unosząc się do pozycji siedzącej. Był to jednak największy błąd, jak mogłam w tamtej chwili popełnić. Zamiast stopniowo wkraczać w normę funkcjonowania, od razu skoczyłam na głęboką wodę z nadzieją, że nim zdążę się całkowicie zanurzyć, znajdę grunt pod stopami. Pozwoliłam się natomiast całkowicie pochłonąć przez nieskończoną głębię bólu bez szansy na dopłynięcie do brzegu. Skuliłam się ogarnięta nieznanym mi dotąd uczuciem.
Ogień. Palący ogień rozchodził się po każdej najmniejszej komórce mojego ciała. Zajęło mi chwilę, by zorientować się, że moje usta opuszczał raz po raz jęk bólu, który tak bardzo chciałam uchować przed czujnym słuchem przyjaciela.

No one's P.O.V.
Lucas patrzył, jak jego przyjaciółka chowa głowę w kolana i oplata ciało drobnymi rączkami, jakby tym gestem chciała uchronić się przed wszelkim złem świata. Był niezwykle inteligentnym nastolatkiem. Ponadto potrafił dostrzec wszelką zmianę na twarzy, każde załamanie w głosie oraz najmniejszą łzę w oczach Molly. 
Ostatni jęk obrazujący wewnętrzne katusze dziewczyny, został zastąpiony cichym płaczem słabości. Szatyn uniósł się lekko z klęczek i oplótł jej ciało silnym uściskiem lekko umięśnionych ramion. Trzymał ją tak, dopóki wstrząsane spazmami szlochu ciało nie uspokoiło się. Tylko jeden raz poluźnił uścisk, zdekoncentrowany wibracją schowanego w kieszeni dżinsów telefonu. Po chwili uznał jednak, że sprawa, którą tajemniczy ktoś w tej chwili do niego ma, nie jest tak istotna, jak jego przyjaciółka. W głębi duszy ukrywał jednak fakt, że jak nikt inny wie, kim jest ta osoba i właśnie myśl o niej przywołała do jego głowy obraz ślicznej brunetki. 
W końcu, gdy Molly w pełni doszła do siebie, o własnych siłach wstała z niewygodnej pozycji. Uświadomiła sobie to, jak nienaturalnie wygięte było jej ciało dopiero, kiedy napięte mięśnie zadrżały, a wprawione w ruch stawy wydały z siebie charakterystyczne "szczyknięcie". Skrzywiła się na ten dźwięk. 
Przełyk i gardło nadal podrażniał ogień, który przypomniał dziewczynie o tym, co zamierzała zrobić, zanim ból wypełnił ją od środka. Rozejrzała się po lotnisku w poszukiwaniu toalety, a gdy zobaczyła odpowiedni kierunkowskaz, jak gdyby nigdy nic ruszyła w miejsce, jakie wskazywał. Lucas podążył za nią, zgarniając po drodze dwie wypełnione po brzegi walizki oraz bagaż podręczny, w którego skład wchodził brązowy, sportowy plecak i skórzana torebka. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami oznaczonymi międzynarodowym symbolem damskiej toalety, za którymi zniknęła  jego przyjaciółka. Ustawił torby pod ścianą i czekał. 
Gdy tylko dziewczyna zamknęła się w jednej z kabin, upadła na kolana i zaczęła wpychać sobie do buzi dwa palce prawej ręki. Ulga ogarnęła ją dopiero, gdy zalegające w żołądku jedzenie spłynęło wraz z wodą do rur kanalizacyjnych, ponieważ wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią bez uczucia zbliżających się torsji. Wstała i wyszła z kabiny. 
Skrzywiła się na widok swojego odbicia w lustrze. Miała opuchniętą i zaczerwienioną twarz, a oczy przekrwione, otoczone sinymi cieniami. Nastolatka wypłukała usta zimną wodą, po czym obmyła sobie twarz i dekolt. 
Za drzwiami cały czas cierpliwie czekał jej przyjaciel. Kiedy pierwsze oznaki przerażenia opuściły go, chłopak zaczął niepokoić się o Molly. Znał jej mimikę na tyle dobrze, by zauważyć, że swoje omdlenie przyjęła z nienaturalnym spokojem. Nie było po niej widać ani odrobiny dezorientacji, jakby wiedziała, czego się spodziewać.
Molly wiedziała, że przyjdzie jej w końcu zmierzyć się z Lucasem. Miała świadomość tego, że jest on bardzo inteligentnym chłopakiem i domyśli się, iż skrywa przed nim jakąś tajemnicę.
Kiedy wyszła z łazienki, od razu wpadła w jego ramiona. 
- Nie wiem, co się przed chwilą stało, ale jestem pewien, że musimy to obgadać, Molly.
Ciche westchnienie opuściło jej usta. Prędzej czy później musiała przyznać się do swojej słabości. 
Wydaje się to normalnym, że osoba taka, jak Molly, umierająca, potrzebuje stałej opieki. Mimo ustalonego odgórnie czasu, który pozostał, w każdej chwili jej stan mógł się pogorszyć. Lucas wiedział, że zabierając chorą na wycieczkę, gdzie zdana będzie tylko na niego, wziął na siebie wielką odpowiedzialność. Obiecał Williamowi zapewnić swojej przyjaciółce bezpieczeństwo, jednak niepoinformowany o nagłych atakach, jakich dziewczyna doświadcza, przestraszył się nie za żarty, gdy Molly bezwładnie opadała w jego ramiona. Wiedział, że jej ojciec nigdy by mu nie wybaczył, gdyby naraził ją na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Sam by sobie tego nie wybaczył. Chciał, by Molly mówiła mu o wszystkim, co jej dolega, żeby był gotowy w porę zareagować. Niestety nastolatka wstydziła się przyznać do tego, że nie jest już w stanie funkcjonować w pełni normalnie. Zawsze robiła wszystko, by całkowicie się usamodzielnić, uniezależnić od dobrej woli rodziców. Już w wieku szesnastu lat pracowała, by zarobić na prawo jazdy i swój własny samochód. Chciała ponadto odciążyć swoich rodziców, wiedziała bowiem, jak drogie są leki, które doktor Smith przepisywał jej bez zniżki. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela, który wszystko zawsze miał podawane pod nos na srebrnej tacy, ona starała się osiągać wszystko samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Teraz, kiedy uzależniona była od drugiego człowieka, czuła się słaba, niepotrzebna. Nie potrafiła już zadbać o siebie. I to najbardziej ją bolało.
Ramię w ramię wyszli na zewnątrz, zostawiając za sobą przykre wydarzenia sprzed godziny. Żadne z nich nie chciało przerywać ciszy, ponieważ oboje zaaferowani byli własnymi myślami. Molly układała w głowie pojedyncze zdania, jakimi przekazałaby przyjacielowi bolesną prawdę. Lucas natomiast wałczył sam ze sobą, by nie wyznać przyjaciółce, kto jest powodem szybszego bicia jego serca. Wiedział, że złamie jej tym serce, znał Molly bardzo dobrze i wiedział, że świadomość, iż oddziela go od ukochanej, zniszczyłaby ją. Zawsze jedynym, czego dla niego chciała, było szczęście przyjaciela. Jednocześnie był pewien, że jako jedna z niewielu jego bliskich, będzie wspierać go do końca. Oboje kochali się nad życie. Był to jednak na tyle specyficzny rodzaj miłości, który nie pozwalał im myśleć o tej drugiej osobie, jak o kobiecie, mężczyźnie.
Wybudzające się słońce, wychylało się nieśmiało znad horyzonty, oświetlając różowym światłem tętniące życiem Tokio. To był zupełnie inny świat. To nie była Ameryka Północna, pełna jednakowych ludzi, gwiazd i bogaczy. Tutaj można było się zatracić w blasku kolorowych telebimów, rzucających światła na ludzi, zupełnie innych niż można było sobie choćby wyobrazić. To było piękne. Piękne w swojej odmienności. To właśnie sprawiło, że tę chorą osiemnastoletnią dziewczynę ogarnęło poczucie przynależności. W końcu nie była odmieńcem w tym świecie tolerancji i różnorodności. 
- Kto by pomyślał, że przespałam cały lot. To do mnie niepodobne.
- Molly...
- Ty zresztą też przez całą podróż spałeś jak dziecko. Nawet nie zmieniłeś pozycji. Jak się obudziłam, myślałam przez chwilę, że nie żyjesz, ale potem usłyszałam twoje chrapanie i...
- Molly...
- O, rany! Jak tu pięknie!
- Molly! 
- Co?
- Dlaczego to robisz? Dlaczego ciągle to robisz?!
- Ale co robię?
- Odwracasz uwagę od tego, co istotne  gadając o wszystkim, byle tylko nie o tym, o czym rozmawiać powinniśmy! 
- Ja... - zacięła się. Po raz kolejny Lucas miał rację. - Ja nie wiem, co powiedzieć. 
- Najlepiej prawdę...
Molly wzięła jeden głęboki wdech. Wszystko, co zdołała ułożyć w głowie w mniej więcej sensowny monolog, rozpłynęło się, zostawiając po sobie pustkę. Nie wiedziała od czego zacząć, czy znowu wprowadzić go w swoją sytuację, czy walić prosto z mostu. Czy oszczędzić szczegółów, czy wszystko dokładnie opisać. 
Po raz kolejny wzięła głęboki oddech, a słowa wypłynęły z niej niczym potok. Mówiła o lekkich uciskach w okolicy serca, jeszcze kiedy była małą dziewczynką, na podstawie których stwierdzili jej nieuleczalną chorobę. Opowiadała, jak z wiekiem dojrzewania nasilały się, a potem nagle ustały. Kiedy znowu się pojawiły, było za późno na odpowiednią reakcję. Zaczęła terapię inwazyjną, jednak jak każdy lek, miała swoje skutki uboczne. Bóle nie tylko się nasiliły. Weszły na zupełnie nowy poziom. Oprócz ucisków i kołatań serca, pojawiły się również problemy z oddychaniem i ataki migreny niczym u ludzi na głodzie. Jednak z pierwszym omdleniem stało się to bardziej niebezpieczne. Mimo to... lekarz się zgodził. Pozwolił jej pojechać tak daleko ze znikomą opieką medyczną.
- Teraz widzisz, że taka podróż ze mną wcale nie jest aż tak bardzo kolorowa, jaka się wydawała. Dlatego... Dlatego chcę wrócić do domu. Nie chcę narażać cię na stres i niepokój. Wiem, że się martwisz. Z tego też powodu nie chcę, byś patrzył, jak kulę się z bólu i mdleję, a potem dławię własnymi wymiocinami. To by było... niekomfortowe przebywać z tobą po tym wszystkim i nie chowaj urazy, to nic osobistego. Po prostu sama świadomość, że widziałeś mnie w takim stanie... To dla mnie upokorzenie, ukazać słabość. Przepraszam. Muszę wrócić. Ponadto masz szkołę! Nigdy nie uczyłeś się źle, ale też nie byłeś wybitnie zdolny... bez urazy, oczywiście. Chodzi mi o to, że martwię się, że nie poradzisz sobie z zaległościami. 
Na ostatnie słowa przyjaciółki, Lucas się zaśmiał. 
- Molly, Molly, Molly. Zawsze przesadnie troskliwa i nadopiekuńcza Molly... - mruknął do siebie, na co otrzymał bardzo cichy chichot przyjaciółki. Pozwolił jej jednak kontynuować monolog.
- Do tego dochodzi jeszcze kwestia Hope... Nie patrz tak na mnie! - uniosła głos w rozbawieniu na widok miny Lucasa i klepnęła przyjaciela w ramię. - Naprawdę się do niej przywiązałam!
- Molly, nawet jej nie znasz! Trzymałaś ją na rękach przez jakieś pół godziny, nie więcej. To tylko jakieś dziecko!
- Nie jakieś dziecko, tylko mała dziewczynka, która się zgubiła. Poza tym w przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie miałam siostry!
- July w to nie mieszaj! Zawsze była dziwna, a jak skończyła osiem lat  pojechała do szkoły z internatem i tyle ją widziałem. Chyba nawet ojciec miał jej dość, skoro zgodził się płacić za tę cholernie drogą szkołę. 
- Osoby, które mają na imię jak miesiące nie mogą być normalne! - podsumowała Molly, na co oboje wybuchli niekontrolowanym śmiechem.
- Gdybyś powiedziała to przy niej, nie miałabyś już tych ślicznych, rudych włosków. I udzieliłaby ci długiej lekcji poprawnego akcentowania jej imienia!
- Mówi się "dżuli", nie "dżulaj"! - przedrzeźniła młodą Benson, zmieniając głos, jakby była rozpieszczoną dziesięciolatką.- Właściwie to ile ona ma lat?
- W marcu stuknęła jej już szesnastka. 
- To nie widzieliście się aż osiem lat... Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale... jak rodzice to znoszą? 
- Właściwie to przyjeżdża co roku na wakacje, więc nie jest tak źle... dla nich oczywiście. Ja mam to gdzieś.
- Okeeej - przeciągnęła znacząco, jakby chciała tym przekazać coś istotnego.
- Nie! Molly, nawet o tym nie myśl! Możesz mnie pouczać w każdej kwestii. Zresztą, nawet to lubię, bo zawsze wychodzi mi to na dobre. Mniejsza o  to. Możesz mnie pouczać, ale nie w kwestii moich stosunków z siostrą. Poza tym znowu to robisz! 
- Co robię?!
- Zmieniasz temat!
- Oh...

Minęła długa chwila niekomfortowej ciszy, zanim jedno z nich zdecydowało się odezwać. Nie była to jednak Molly. 
- Coś mi się wydaje, że nie powiedziałaś mi wszystkiego o Hope. To nie chodziło o brak siostry. To coś poważniejszego, mam rację?
- Czemu ty musisz być taki mądry, co? Mógłbyś być jak Ashley..."na przypale albo wcale". Wszystko byłoby wtedy prostsze - spróbowała obrócić te słowa w żart, a gdy to się nie udało, zachichotała nerwowo. 
- Ale nie jest. Jestem twoim przyjacielem, Molly i niezależnie od tego, czy podchodzę do życia na poważnie, czy nie, powinnaś być ze mną szczera. Tego właśnie od ciebie chcę. Tylko tego. Jeśli nie będziesz ze mną szczera, nie będę potrafił zapewnić ci bezpieczeństwa. 
- Sytuacja Hope... bardzo przypomina mi moją sytuację. Wiem, że to brzmi niedorzecznie. Umierająca nastolatka porównuje się do zagubionej dziewczynki. Jezu, to brzmi znacznie gorzej, niż w mojej głowie... Ale chodzi mi o to, że trzymając ją na rękach, uspokajając, powtarzając, że zaraz znajdziemy jej rodziców... uświadomiłam sobie, że ja również potrzebuję ich teraz obok. Oni... oni źle to znoszą i ja też. Ta rozłąka zaraz przed... wiesz... to źle na nas działa. Mam nadzieję, że rozumiesz. Dlatego muszę wrócić do domu. Przepraszam. Wydałeś pieniądze, a ja wyrzuciłam je w błoto. Oddam ci je co do grosza i będziesz mógł kupić sobie ten motocykl. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Ale nie w ten sposób, Lucas. Wracam do domu.
- Molly, zastanów się... ja wydałem te pieniądze, bo chciałem. Wiem, że nie będzie łatwo. Wiedziałem to od początku, a jednak zaryzykowałem. I zrobiłem to dla ciebie, bo mi na tobie zależy! Ja wciąż pamiętam nasze marzenia z dzieciństwa i one są we mnie równie żywe, co dziesięć lat temu. To są nasze marzenia i musimy spełnić je razem. Jestem gotowy na wszystko, tylko błagam cię, Molly, zostań. 
- Nie mogę, Lucas. Wracam do domu.
To powiedziawszy wstała z ławki i z walizką e jednej ręce, a torebką w drugiej, ruszyła w stronę głównego wejścia. Nie mogła zostawić rodziców samych. Nie mogła porzucić ludzi, który całe życie poświęcili jej wychowaniu. 





Hejka, po... cóż, bardzo długiej przerwie
już nawet wstyd mi przepraszać:/
ale dodaję rozdział 8., z którego jestem średnio zadowolona
jest to dosłownie połowa zamierzonej treści, ale wydaje się dość sporo... 
napiszcie proszę Waszą opinię w komentarzu, bardzo mi na tym zależy
tak, jak piszą  inni:
czytasz = komentujesz = motywujesz

a więc ostateczną opinię zostawiam Wan! 
życzę miłego czytania xx