niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 9. I'm gonna fight till I die

 
 
 
 
 

Niewysoka rudowłosa dziewczyna niemal wbiegła przez rozsuwane, szklane drzwi do budynku lotniska. Odległość, dzielącą ją od kasy biletowej pokonała szybkim truchtem, kierując się zdobiącymi ściany bądź podwieszonymi na stalowych linkach kierunkowskazami. W oczach miała łzy, które raz po raz wypływały na jej zaróżowione policzki. Chłopak, którego zastawiła na ławce, cały czas na niej siedział. Mimo, że bardzo chciał pobiec za przyjaciółką i ją zatrzymać, nie zrobił tego. Zaczął bowiem zauważać, jak samolubnie zachował się, proponując jej wyjazd. Dziewczyna była bardzo zżyta z rodzicami i niezależnie od więzi, jaka łączyła ją i Lucasa, to z nimi, nie z przyjacielem powinna spędzić ostatnie chwile życia. Szatyn chciał mieć Molly dla siebie, zapominając o ludziach, którzy poświęcili jej wychowaniu ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Było mu najzwyczajniej w świecie wstyd za to, że kazał jej wybierać pomiędzy najważniejszymi w jej życiu osobami. Przeklął pod nosem i zerwał się na równe nogi. Niewiele myślał pędząc wśród tłumów gnieżdżących się po przestrzennych korytarzach. Ciężka walizka skutecznie utrudniała mu poruszanie. Najchętniej zostawiłby ją na środku ulicy, wiedział jednak, że nie może tego zrobić głównie ze względu na znajdujące się w niej dokumenty.

Kiedy znalazł przyjaciółkę, ona stała już przy kasie i uśmiechała się smutno do siedzącej za ladą kobiety. 

- Dzień dobry, chciałabym kupić bilet w jedną stronę do Nowego Jorku.

- Jaki termin by panią zadowalał?

- Najlepiej zaraz. Naprawdę spieszy mi się do domu.

- Zobaczymy, co da się zrobić - odpowiedziała młoda kobieta i spojrzała na ekran komputera, stojący przed jej twarzą. Wystukała na klawiaturze odpowiednie polecenie, a gdy z powrotem spojrzała w stronę Molly, na jej twarzy malowało się współczucie. - Bardzo mi przykro, Wszelkie loty nad oceanem zostały odwołane z powodu silnych sztormów. Najbliższe wolne terminy są dopiero za tydzień, jednak wszystko jest teraz uzależnione od warunków pogodowych w tamtych rejonach, dlatego nie mamy pewności, czy również one nie zostaną odwołane. 

- A jakieś nad lądem? Z przesiadkami? Nic?

- Bardzo mi przykro, nie możemy pani pomóc. 

- Dobrze dziękuję - posłała jej smutne spojrzenie i odeszła. Gdy tylko jej wzrok padł na sylwetkę przyjaciela, podbiegła do niego i wtuliła się w jego umięśnione ciało. - To są chyba jakieś żarty! Odwołali wszystkie loty, nie mam jak dostać się do domu!

- Spokojnie, Molly. Coś sie wymyśli.

- Ty nie rozumiesz, Lucas! Ja muszę wrócić do domu, tłumaczyłam ci dlaczego. I przepraszam za to, że zrobiłam ci nadzieję na miło spędzony miesiąc, ale ja po prostu nie mogę z tobą pojechać! - mówiła, a głos zaczął jej drżeć. Wychwyciwszy to lekkie załamanie, przyjaciel chwycił ją mocno za ramiona i odsunął, by spojrzeć głęboko w jej zielone oczy.

- Rozumiem, Molly. Rozumiem cię i to ja powinienem ciebie przeprosić a nie ty mnie. Więc przepraszam. Przepraszam cię za to, że kazałem ci wybierać, że pozwoliłem, byś się tak zamartwiała. Chciałem tylko, żebyś po raz ostatni była naprawdę szczęśliwa. Nie powinienem był odcinać cię od rodziców.

- Dziękuję. Potrzebowałam tego - szepnęła.

- Czego? - spytał zdziwiony.

- Zrozumienia.

 

 Molly, chodź, pojedziemy do rezerwatu, przemyślimy sobie wszystko na spokojnie - odezwał

się Lucas po dłuższej ciszy.

- Jakiego rezerwatu?

- A jak myślisz, gdzie mielibyśmy spać? Rozmawiałem przez telefon z pewną bardzo sympatyczną kobietą. Ma na imię Sai. U niej pomieszamy przez kilka dni, przeczekamy te burze i wtedy na spokojnie wrócisz do domu, dobrze? - powiedział Lucas i cmoknął przyjaciółkę w czoło.

- A co wtedy będzie z tobą? 

- Cóż, pewnie też wrócę, a szkoda, bo bardzo chciałem trochę pozwiedzać.

- Jeszcze przyjdzie na to pora. Obiecuję ci, zwiedzisz jeszcze cały świat, spełnisz nasze dziecięce marzenie, tylko że już nie ze mną, przepraszam.

- Nie, Molly. Naszym dziecięcym marzeniem było, żeby zwiedzić świat razem. W pojedynkę tego nie zrobię i nawet nie próbuj mnie namawiać, bym zabrał ze sobą kogoś innego. To z tobą chciałem wyjechać. Z tobą, nie z Ashley, nie z Trevorem, nie z Zickiem albo Jackiem. Jeśli nie będę mógł zrobić tego z tobą, nie przyjadę tu więcej nawet za dziesięć lat z żoną i dziećmi. 

Molly spuściła lekko głowę, czując, że emocje zaraz wezmą nad nią górę. Słowa przyjaciela bardzo nią wzruszyły. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że to marzenie tak dużo dla niego znaczy. Natomiast Lucas nie mógł uwierzyć, że dziewczyna traktowała je tylko jak  kolejny wytwór wybujałej dziecięcej wyobraźni. Miał głęboką nadzieję, że zdołają je kiedyś razem spełnić. Pamiętał bardzo wyraźnie te burzowe noce spędzone pod kołdrą w jej pokoju. Oboje bali się burz, jednak, gdy byli razem, starali się udawać przed sobą twardych. Nie wychodziło im to za dobrze, ponieważ, gdy tylko piorun z sykiem rozdzierał niebo na pół, chowali głowy pod pościel. Kiedy jednak ulewa ustawała, a chmury odpływały w dal, wychodzili z ukrycia i zamiast tak jak inne dzieci w ich wieku polecieć do zabawek, oni kucali przy wielkim globusie, na kolana kładli atlasy świata i wybierali miejsca, które kiedyś zwiedzą we dwoje. Zakręcali wielką kulę, po czym jedno z nich z zamkniętymi powiekami przykładało do niego paluszek i otwierało oczy ciekawe miejsca, jakie wskaże. Później sprawdzali je w atlasie i wspólnie decydowali, czy jest warte zwiedzenia, czy nie. Chcieli odwiedzić każdy zakątek kuli ziemskiej, jednak oboje wiedzieli, że nawet, gdyby Molly została z nim teraz w Japonii, nie starczyłoby im na to czasu. Biorąc to pod uwagę, Lucas ułożył w głowie plan, według którego zdążyliby zobaczyć najpiękniejsze miejsca w Europie i spędzić trochę czasu w domu, zanim stanie się to, co tak bardzo chcą odwlec w czasie. Jednak paradoks życia polega na tym, że chwile najmniej pożądane przychodzą do nas najszybciej, natomiast na te, których pragniemy, musimy czekać w nieskończoność. Molly czekała. Czekała cierpliwie, aż szczęście samo do niej przyjdzie, nie zauważając, jak życie ucieka jej między palcami niczym drobne ziarenka piachu, chwytane w małe dziecięce rączki w piaskownicy. 

Szli więc z powrotem, ciągnąc za sobą walizki. Molly nadal pozostawała głęboko poruszona słowami przyjaciela. W jej oczach nieprzerwanie od piętnastu minut gromadziły się łzy, zarówno te słone, spowodowane wewnętrzną udręką, jak i słodkie, wywołane wyznaniem Lucasa. Po raz kolejny od jakiegoś czasu wstrząsnęła nią jego dojrzałość. Uświadomiła sobie, że dotąd nie doceniła szczęścia, jakie zesłał na nią Bóg. Zawsze czekała na chwilę, kiedy będzie mogła z ręką na sercu powiedzieć, że jest szczęśliwa. Nie spodziewała się jednak, że ta chwila nadejdzie tak szybko, a tym bardziej nie w ten sposób ją sobie wyobrażała. Jako mała dziewczynka lubiła odpływać w głąb krainy marzeń, gdzie zanurzona w wielkim jaccuzi z pianą popijała drinka, patrzyła prosto w oczy swojego męża, a tym jednym spojrzeniem przelewała na niego całą miłość, jaką go darzy. Teraz uderzyło w nią to z taką siłą, że nieświadomie upuściła walizkę z ręki i pozwoliła torbie osunąć się z jej ramienia. Łzy zaczęły jedna po drugiej sączyć się z jej oczu, natomiast ona wybuchła niepohamowanym śmiechem. Zdawała sobie sprawę z tego, że każdy, kto przechodził obok nich widział w niej osobę chorą psychicznie, jednak nie przywiązywała do tego najmniejszej wagi. Zawsze zależało jej na dobrej opinii innych, ale teraz w ogóle nie obchodziło jej to, co pomyśli o niej obcy człowiek. 

Lucas w osłupieniu patrzył na przyjaciółkę, analizując powód jej niecodziennego zachowania, kiedy ona tak po prostu rzuciła mu się w ramiona. 

- Jestem szczęśliwa, Lucas - szeptała przez łzy, śmiejąc się cicho. - Wiem, że umieram, że nigdy nie będę mogła zrobić tak wielu rzeczy, o których marzyłam, ale cholera, Lucas! Jestem szczęśliwa. Mam rodziców, którzy mnie kochają, mam Ashley, najlepszą przyjaciółkę, jaką mogłabym sobie wymarzyć. No i ciebie. Mam ciebie, a to największe szczęście, jakie mnie spotkało. I... już mnie nie obchodzi, czy spełnię jakiekolwiek ze swoich marzeń, bo to najważniejsze już się spełniło. Doznałam szczęścia i to w najpiękniejszej jego postaci. Dziękuję ci.

Nie wiedziała, że potrafi jeszcze uśmiechać się tak szeroko i śmiać tak głośno. Całkiem zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie, a teraz miała ochotę nigdy nie rozstawać się z uśmiechem. Już nie obchodziło jej to, że jest tysiące kilometrów od rodziców, bo i tak wiedziała, że są przy duszą i myślami, tak jak ona na zawsze pozostanie w ich sercach. Tylko to liczy się bardziej niż setki chwil spędzonych obok siebie. 

Jechali kolorową taksówką ulicami Tokio. Poranek całkowicie rozjaśnił niebo, a rażące promienie słońca skutecznie stłumiły blask neonów zdobiących wieżowce. Molly pomyślała sobie, że jeżeli teraz urok tego miasta tak nią poruszył, to co to by było, gdyby podróżowała tu nocą? Dodała to do listy, rzeczy, które musi zrobić, zanim wróci do domu. Droga minęła szybko. W ciszy przyglądali się mijanym wieżowcom pełni podziwu dla idących chodnikiem ludzi. Nawet wcześnie rano Tokio tętniło życiem. 

Kiedy kolorowe budynki zaczęły ustępować miejsca tym mniejszym i skromniejszym, aby i te w końcu zniknęły z pola widzenia na rzecz niewielkich chatek, taksówka się zatrzymała. Lucas zapłacił kierowcy, który pomógł mu wyjąć bagaże z samochodu. Molly zauważyła biegnącą w ich kierunku kobietę po czterdziestce.

- Witam was, nareszcie! - zawołała z mocnym akcentem, machając im na powitanie, a gdy w końcu zbliżyła się na tyle, by móc normalnie rozmawiać, zwróciła się do dziewczyny. - Ty musisz być Molly, tak? Na pewno, bo na chłopka mi nie wyglądasz! Nazywam się Sai Tomokuro. Rozmawiałam przez telefon z twoim przyjacielem. 

- Wiem, wiem. Lucas mi mówił, że zarezerwował u pani nocleg na kilka nocy. 

- Tak, tylko bardzo ciebie proszę, Sai. Mam na imię Sai, nie Pani - roześmiała się serdecznie. Molly od razu ją polubiła. Spodobało się radosne podejście do życia kobiety i, mimo że znały sie zaledwie kilka minut, wiedziała, iż ich relacje rozwiną się w bardzo dobrym kierunku. Uśmiechnęła się szeroko. 

- Dobrze, Sai. 

- Lucas, nie dźwigaj tak tych tobołów! Zaraz zawołam syna, to pomoże ci przenieść je, gdzie trzeba. Naoki! - zawołała gdzieś w stronę, z której przyszła, a po chwili pojawił się wysoki chłopak o patykowatej budowie ciała. Po jego dziecięcej twarzy można by oszacować, że miał nie więcej, jak czternaście lat, ale jego wzrost i niezwykle długie kończyny mówiły coś innego. Czarna, prosta grzywka leciała mi do oczu, dlatego co chwilę odganiał ją energicznym ruchem głowy, co przypominało jakiś nerwowy tik. Gdy stanął obok Sai, która w ojczystym języku poleciła mu zajęcie się walizkami, Molly uderzyło podobieństwo między tą dwójką. Mieli niemal jednakowe rysy twarzy, a z ich czarnych oczu tryskała ta sama radość, która przy każdym spotkaniu ze wzrokiem nastolatki, wywoływała u niej uśmiech. 

Naoki podszedł do Lucasa i mruknął coś po japońsku, po czym chwycił rączkę jednej z walizek i bez większego problemu uniósł ją do góry. 

"Jak to możliwe, by taki chudy chłopak miał w sobie tyle siły?!" - pomyślała Molly, gdy chłopak wraz z jej przyjacielem odeszli w stronę ozdobnych domków. 

- Ryż moja droga. Ryż i ryby. - odezwała się Sai, a do dziewczyny dotarło, że wypowiedziała  swoje myśli na głos. - Może jest to dość oklepane, ale uwierz, że u nas je się to od pokoleń i każdy jest silny i zdrów, jak ryba!

- Przepraszam, to miało zostać w mojej głowie. Nieświadomie wypowiedziałam to na głos.

-Nie szkodzi! Tutaj szczerość się ceni. Człowiek jest prawdziwy dopiero wtedy, kiedy jego myśli są zgodne ze słowami. 

 

Drewniane, piętrowe domki, których dachy przypominały wielkie  baldachimy bardzo przypadły do gustu Molly. Panowała tu taka zgodność z przyrodą, że wydawało się, jakby człowiek przypadkowo trafił kilkaset lat wstecz. W czasach postępu technologii natura została niemal całkowicie zastąpiona sztucznością. Mimo nacisku władz miast na rozbudowę "zielonych stref", ludzie biznesu, zmęczeni swoim codziennym życiem, nie chcą marnować czasu na dbanie o przyrodę. Molly jednak zawsze była wrażliwa na jej piękno. Potrafiła zatracić się całkowicie w widoku drzew o pięknych, bladoróżowych kwiatach, zasadzonych w ogrodzie.

Wnętrze ich domku urządzone było zaskakująco... miejsko. Może nie przypominało uniwersalnych hotelowych pokoi, było w nim znacznie przytulniej, jednak podobieństwo tego miejsca do nowojorskich mieszkań zaskoczyło nastolatkę. Jak widać Sai postarała się, by jej rezerwat przypadł do gustu zarówno ludziom chcącym uwolnić się od wielkomiejskiego szumu, jak i typowym miastowym, silnie związanym z nowoczesnością.

Po całkowitym rozpakowaniu swoich rzeczy, Molly postanowiła skontaktować się z rodzicami. Chwyciła do ręki słuchawkę leżącego na stoliczku telefonu stacjonarnego i wpisała właściwy numer. W ostatniej chwili powstrzymała się przez wciśnięciem zielonej słuchawki, klepnęła sie lekko w czoło, a gdy po pokoju rozniósł się cichy dźwięk uderzenia, roześmiała się z własnego roztargnienia. Lucas, słysząc śmiech przyjaciółki, opuścił swój pokój i zapukał lekko w otwarte drzwi sypialni Molly. Był trochę zaniepokojony dziwnym zachowaniem dziewczyny. Jeszcze kilka dni temu była skłonna cały dzień spędzić na wylewaniu słonych łez pod kołdrą, teraz jednak nie rozstawała się z uśmiechem i co chwilę wybuchała śmiechem. Przez chwilę pomyślał nawet, że trudna sytuacja przyjaciółki mocno odcisnęła się na jej psychice. Odgonił jednak te myśli tak szybko, jak się pojawiły, nie chciał bowiem myśleć o niej, jak o wariatce. 

- Chciałam zadzwonić do rodziców. Wiesz, powiedzieć im, że już dotarliśmy i takie tam.

- To dlaczego nie dzwonisz? 

- Mówię przecież, że chciałam. Ale nie mogę, oni pewnie sobie teraz smacznie śpią. Całkiem zapomniałam o różnicy czasowej! Napisze im maila, tata ciągle sprawdza pocztę, więc szybko odczytają wiadomość - powiedziała na jednym tchu i zerwała sie na równe nogi, by wygrzebać z szafy schowanego tam laptopa. 

Poczekała, aż sie włączy i połączyła się z Internetem, hasło do Wi-Fi zapisane było na malutkiej, białej karteczce, leżącej na stoliczku obok telefonu. 

Molly chciała od razu poinformować rodziców, planowała bowiem jeszcze dzisiaj zwiedzić okolicę. Nie zwracając uwagi na przyjaciela, który czekał na jakąkolwiek reakcję z jej strony, a w końcu zrezygnowany wrócił do swojego pokoju, włączyła pocztę internetową i zaczęła pisać.

 

"Cześć Mamo i Tato!

Pozdrawiam gorąco z przepięknej Japonii. Jesteśmy w rezerwacie od jakiejś godziny, a ja już zdążyłam zakochać się w okolicy! Dzisiaj zostaniemy jeszcze tutaj, ale jutro uderzamy w Tokio! Nie mogę się doczekać. Miałam moment zawahania na lotnisku, kiedy chciałam wrócić. Po prostu tęsknię za Wami i uznałam, że to trochę nie w porządku zostawiać Was samych. Zamierzałam już kupić bilet powrotny, ale pech chciał, że z powodów pogodowych loty nad oceanem zostały zawieszone i jesteśmy jakby zawieszeni. Ale zostaję. Tak postanowiłam, chociaż Lucas jeszcze o tym nie wie. Zamierzam powiedzieć mu później. Na pewno się ucieszy! Teraz jestem u siebie w pokoju. Mamy wspólny domek urządzony bardzo nowocześnie. Jest tutaj wszystko to, co znajduje się w normalnym mieszkaniu, więc niczego nam nie brakuje. Chciałabym napisać, jak minął mi lot, ale nie mam pojęcia! Całą podróż przespałam! Szkoda, że nie będziemy mogli normalnie porozmawiać przez te różnice czasowe, ale obiecuję odzywać się jak najczęściej!

Całusy

Molly<3"

Korzystając z okazji, włączyła jeszcze Facebooka i wystukała podobną wiadomość do swojej przyjaciółki.

 

Późnym wieczorem, wędrując między niskimi drzewami, których kwiaty zdawały się mienić wszystkimi kolorami tęczy, Molly poczuła, jak ich piękno przeszywa ją na wskroś, powodując głębokie wzruszenie. Z tego miejsca emanował spokój tak silny, że ogarnąłby wszystkich, którzy choć na chwilę pozwolili sobie oderwać się od codziennej monotonii i oddać się pięknu natury.

Jedno drzewo przykuło większą uwagę dziewczyny. Nie różniło się specjalnie od pozostałych, jednak to nie jego kwiaty sprawiły, że nastolatka przystanęła pod jego konarem i zadarła głowę do góry. Miliony maleńkich iskierek błyszczały na cienkich gałęziach, które wydawały się uginać pod ich ciężarem. Molly nie potrafiła zlokalizować źródła tych światełek, dopóki jedno z nich nie uniosło się i nie odleciało gdzieś w dal, znikając w ciemności nocy.

- Robaczki świętojańskie... - szepnęła sama do siebie, oczarowana tym pięknym widokiem.

-Hotaru - odpowiedział jej głos. Sai stała kilka metrów za dziewczyną i przyglądała się jej w ciszy. - Jedna z naszych legend mówi, że chowają one w sobie dusze naszych zmarłych przodków. Nie wiem, czy to prawda. W tych czasach ludzie bardziej przywiązują wagę do realizmu, ale... ja wolę wierzyć. W ten sposób łatwiej przyjąć do wiadomości to, że niektórych osób nie ma już z nami... i już nigdy nie będzie. Nie czuć tej pustki, gdy wiemy, że ich dusze są z nami i wypełniają swoim ciepłem światełka hotaru. 

Nie odpowiedziała, w zamian za to przywołała w myślach wiecznie uśmiechniętą twarz swojego dziadka. Pragnęła wierzyć, że on również ma swoje miejsce w jednym z tych małych robaczków tak bardzo, aż wypełniła ją nadzieja. Przeszło jej nawet przez myśl, że niedługo również trafi na listę duszyczek ukrytych w hotaru.  Chodziła na biologię, wiedziała, że to specjalny mechanizm odpowiada za światło wydobywające się ze świetlików, a nie dusze zmarłych. Mimo to miała nadzieje, że jest w tej opowieści choć odrobina prawdy. 

Mógł to być przejaw strachu. Molly, odkąd pamięcią sięga, zawsze była realistką. Nie w jej stylu było fascynowanie się legendami czy powieściami science-fiction. Teraz jednak bała się, że po śmierci wszystkiego zabraknie. Nie wiedziała czego się spodziewać, nie mogła wiedzieć. Miała więc nadzieję, że zamiast wkroczenia w bezkresną pustkę, jaką sobie wyobrażała, stanie się stróżem swoich bliskich w postaci małego robaczka świętojańskiego. Chciało jej się śmiać z tego, jak absurdalnie to brzmiało. Dziewczyna miała wielką ochotę podzielenia się swoimi myślami z Sai, jednak nie zrobiła tego w obawie, że kobieta wyśmieje jej nazbyt dosłowną interpretację słów. Nawet nie wiedziała, czy mówiła prawdę! Równie dobrze, mogła wymyślić tę historię na poczekaniu i z rozbawieniem przyglądać się, jak nastolatka poruszona wyznaniem, wpada w wir własnych przemyśleń o śmierci. Sam fakt, że tak młoda osoba, jak Molly, tak często pogrążała się myślom własnym odejściu, wzbudza niepokój. Molly powinna cieszyć sie życiem, a nie wyczekiwać jego końca. Tymczasem cały czas lawirowała życiem a śmiercią, oddając się całkowicie wizji pożegnania.

- Jak to jest, gdy się umiera? - spytała, nie myśląc zbytnio nad sensem wypowiedzianych słów, ani nad tym, do kogo je zwraca. Nie oczekiwała jakiejkolwiek reakcji ze strony Sai, a bynajmniej nie spodziewała się tego, że kobieta odpowie. Wiedziała bowiem, że odpowiedzi na nie wśród żywych nie znajdzie. Natomiast Sai jak nikt inny wiedziała, co to znaczy umierać. Tyle razy w swoim życiu spotkała się ze śmiercią, że przyjęła ją, jako piętno naznaczone na jej rodzinę.  

- Najpierw jest strach. Panika. Nie wiesz, co cię czeka, a niewiedza wzbudza niepokój. Potem pojawia się akceptacja i już nie przejmujesz się, czy będzie coś po drugiej stronie ani czy w ogóle jest coś takiego, jak druga strona. Po prostu leżysz i już nie walczysz z wszechogarniającą bezwładnością. Nie możesz mówić ani się poruszać. Wtedy nie tyle akceptujesz, ale oczekujesz swojego odejścia. Wiesz, że to, co cię czeka, będzie lepsze, niż to, czego doświadczyłaś i chcesz, najzwyczajniej w świecie chcesz odejść. I wtedy to następuje.

Nastolatka spojrzała na kobietę pytającym wzrokiem. Sai wydawała się nieobecna, jakby odpłynęła daleko do tylko sobie znanej krainy marzeń i fantazji. Wiedziała jednak, o co Molly chce ją zapytać, dlatego zanim usłyszała pytanie z ust dziewczyny, odwróciła się do niej i spojrzała głęboko w jej zielone oczy.

- Mam dopiero czterdzieści pięć lat, a czuję się, jakbym miała co najmniej dwa razy tyle. Los nigdy mnie nie szczędził. Gdy miałam dziesięć lat zmarli moi rodzice. Jedno po drugim. Musiałam się nimi opiekować, patrzeć w ich mętne oczy i czekać, aż odejdą. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego, co czułam, kiedy prosili, bym była silna, żebym nie płakała. Nie wiesz, jakie myśli tłukły się w mojej głowie przez te wszystkie godziny, kiedy w ciemnym pokoju starałam się utrzymać w górze opadające ze zmęczenia powieki, bo wiedziałam, jakie koszmary przyniesie sen. Ale w końcu dorosłam. Poślubiłam mężczyznę swojego życia i urodziłam mu czworo dzieci. Dwoje z nich nie doczekało się nawet pierwszego tchnienia, a zostały zakopane pięć metrów pod ziemią. Mój mąż zmarł, kiedy byłam w ostatniej ciąży. Znam się ze śmiercią, jak stare dobre przyjaciółki. - Uśmiechnęła się gorzko.

- Bardzo mi przykro...

- Mi też -szepnęła, ścierając wierzchem dłoni łzę z policzka. - Mi też.

Molly również poczuła, jak jej oczy wypełniają się dobrze znaną słoną cieczą. Po raz kolejny poczuła, jak silna więź tworzy się między nią, a tą nowo poznaną kobietą. Sai nieświadomie stała się jej duchową powierniczką. Jedyną osobą, której mogła w pełni zaufać. Oczywiście, miała jeszcze Lucasa, jednak potrzebowała kogoś, kto posłużyłby jej dobrą radą. Potrzebowała człowieka doświadczonego przez życie, natomiast jej przyjaciel żył każdą chwilą, mając wszystko na wyciągnięcie ręki. Dla niego również była to nowa sytuacja, z którą niekoniecznie sobie radził. Prawda była taka, że był przerażony,  i chociaż starał sie udawać przed Molly twardego i niewzruszonego, każdej nocy pozwalał łzom opuścić azyl jego oczu i zabrać ze sobą wszystkie złe myśli.

- Ja tez umieram - odezwała się nagle. Zignorowała pytające spojrzenie Sai, nieprzerwanie wpatrując się w dal. - Od urodzenia choruję na serce. Zawsze wiedziałam, że nie dane mi będzie żyć długo, ale osiemnaście lat to zdecydowanie za mało, by umierać. Nie jestem na to gotowa i po prostu się boję. Jestem wręcz przerażona wizją własnej śmierci! Staram sie o tym nie myśleć, ale to ciągle do mnie wraca. Z tego miejsca jestem w stanie stwierdzić, że jestem szczęśliwa, jednak to nic nie zmienia. Nie mogę zaakceptować śmierci, zaprzyjaźnić się z nią. Nie mogę traktować jej jak nieodłącznej części świata, bo gdy ja odejdę, nie będzie już nic. Nic dla mnie. Mnie już nie będzie, a z tym nie mogę sie tak po prostu pogodzić.

- Nie możesz godzić sie ze śmiercią, Molly. Zaakceptowanie jej jest równoznaczne z poddaniem się, a jeśli w grę wchodzi życie, trzeba walczyć do ostatniego tchu, nawet jeśli od początku jesteś na straconej pozycji. Ja dałam się porwać jej wpływom już dawno, ale ty musisz walczyć. Gdy oczekujesz na jej przyjście, twoja dusza umiera, choćby ciało pozostawało pełne życia. Sama musisz podjąć decyzję, które tchnienie będzie twoim ostatnim oraz, kiedy będziesz gotowa, by odejść ze śmiercią jak równy z równym. Ale nie myśl o tym, póki serce bije równie żywo, jak patrzą twoje oczy. Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale jednym spojrzeniem człowiek potrafi przekazać więcej niż jakimikolwiek słowami. Dzieje się tak dlatego, że żaden język świata nie posiada na tyle rozbudowanego słownika, by w pełni objąć w słowa głębię naszych uczuć. Nawet najprościej brzmiące w naszych głowach myśli, stają się trudniejsze do zrozumienia, gdy przychodzi nam wypowiedzieć je na głos. I nie ma takiego słowa, które nazwałoby to, co kryje się w twoich oczach, Molly.

Był w nich blask tak intensywny, że wystarczyło na chwilę zawiesić wzrok na zielonych tęczówkach dziewczyny, by z trudem powstrzymywać cisnący się na usta uśmiech. Jednak kolejna chwila sprawiała, że przez te drobne iskierki przebijał się czający się w głębi mrok, żeby po chwili całkowicie je pochłonąć. Kolory mieniące jej oczy idealnie ze sobą współgrały, pomimo kryjącego się w nich kontrastu uczuć. Idealnie bowiem odzwierciedlały to, co działo sie w zakamarkach jej duszy. I chociaż jeszcze tego ranka każdą komórką swojego ciała czuła, że w końcu może pogodzić się ze swoim losem i być szczęśliwa, dobrze wiedziała, iż nie może tego zrobić. Nie może godzić się na własną śmierć. Musi walczyć, postawić sobie za cel wygraną z okrutnym losem, chociaż wiedziała, że będzie to ostatnia i najtrudniejsza walka jej życia. Jednak tylko walka daje szanse. Tylko szanse dają siłę. Tylko siła pozwala mieć nadzieję. A gdy jest nadzieja, ukojenie chowa się tuż za rogiem. Zrozumiała, że nie może akceptować swojego losu, a walczyć o ostatni oddech, choćby miała być to walka z najsilniejszym przeciwnikiem. Molly nie była Hektorem, a śmierć nie była Achillesem. Nie było żadnych słabych punktów, które mogłaby wykorzystać na swoją korzyść. Jednak miała nadzieję.

"Cel uświęca środki" - pomyślała. - "Jeszcze mogę żyć".

Wiedziała, że czas jej ucieka i jeżeli nie postara się wystarczająco mocno, straci grunt pod nogami znacznie szybciej, niż los zapisał to na kartach jej życia, gdy pogrążona we frustracji zawiesi głowę i zacznie czekać. Nie ulegało jej wątpliwości, że umrze już niedługo, jednak w końcu poczuła nadzieję, że przestanie tworzyć złudzenie życia i chwyciła się tej nadziei bardzo mocno.

- Saudade – szepnęła, po raz kolejny otrzymując w zamian pytające spojrzenie od zdezorientowanej Sai.

- Słucham?

- Mówiłaś, że oczy mówią wszytko, co czuje serce. Powiedziałaś też, że nie ma takiego słowa, które opisałoby to, co widzisz w moich oczach. Ja myślę jednak, że ono istnieje. Saudade. To jest właśnie to, co czuję.

- Co to jest saudade, Molly? Co to znaczy?

- To... to nie ma odzwierciedlenia w żadnym języku. Pochodzi z Portugalii. Tłumaczone jest jako nostalgia, jednak kryje się za tym znacznie większe uczucie. Głębsze. To określenie stanu, w którym uświadamiasz sobie, że tracisz coś bardzo ważnego i nigdy nie będzie ci dane tego odzyskać. I to właśnie czuję. Saudade.

Molly chciała jeszcze poczuć coś tak naprawdę, zanim miną jej trzy miesiące. I tak straciła dużo czasu na rozpaczanie. Teraz pozostało jej walczyć. O oddech. O uczucie. O życie.

Wystarczyło tylko zrobić krok w przód i zanim nogi posuną się z powrotem do tyłu, zrobić kolejny krok przed siebie, nie oglądając się wstecz.

I to właśnie zrobiła. Dosłownie. Zbliżyła się do dumnie rozpiętego, niskiego drzewa i pociągnęła za jedną z gałązek, powodując tym samym, że tysiące malutkich światełek poderwało się do góry i oddalało coraz bardziej w stronę nieba, niknąc w jego mroku z każdą kolejną chwilą i mieszając się z wyłaniającymi się zza chmur gwiazdami. Nastolatkę ogarnęło nagle niewytłumaczalne poczucie ulgi, jakby te małe świecące duszyczki zabrały z jej serca zalegający na nim ciężar, o którego istnieniu jak dotąd nie miała pojęcia.

I nie bała się już śmierci świadoma, że gdy ta nadejdzie, ona będzie na nią gotowa.

                                                            
 
 
O, rany! Stęskniłam się za tym opowiadaniem. Tak długo mnie tu nie było, q
ale w końcu dodaję.
Szkoda tylko, że takie gówno:/ Cóż, co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Od jakiegoś czasu prowadzę drugiego bloga z opowiadaniem o JB -> Shy Boy 
zapraszam na niego serdecznie!
Mam nadzieję, że tak długa nieobecność nikogo nie zniechęciła.
Zapraszam do komentowania <3
xx

 

3 komentarze:

  1. Nie mogę rozdziału nazwać świetnym, fajnym, super czy zajebistym. Jest po prostu piękny, aż może w oku kręcić się łza. Przemyślenia Molly są niesamowicie dojrzałe, ale świadczą jedynie o Twoim niezwykle umiejętnym posługiwaniem się opisami przeżyć i emocji bohaterów. Wielkie brawa, jestem pod wrażeniem. Weny <3
    18th-street-jbff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten blog jest nieziemski :)) naprawde super piszesz::)) nie wiem czy jeszcze go piszesz ale mam nadzieję ze tak xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety ta fabuła odrobinę mnie przerosła i aktualnie (mimo że wszystko mam zaplanowane do samego końca) nic nie jestem w stanie napisać :( chciałabym tutaj kiedyś wrócić i na pewno wrócę do historii Molly i Lucasa, ale nie jestem pewna czy tutaj :( moim największym marzeniem jest zostać pisarką i najbardziej pragnę, by moją pierwszą powieścią było właśnie Three Months, dlatego chcę podszkolić się pisząc zwykłe fan fiction, by tą historią zmiażdżyć czytelników :(
      zapraszam Cię natomiast na moje opowiadanie ff, którę piszę i które na pewno dokończę :*
      http://shy-boy-jb.blogspot.com

      Usuń