czwartek, 5 marca 2015

ROZDZIAŁ 4. Goodbye...

               




- Że… że co proszę?! – odpowiedział mi drżący głos, który, ku mojemu przerażeniu nie należał do Lucasa.
               - Ashley… - szepnęłam, widząc przerażoną twarz przyjaciółki.
               - Czy mo-mogłabyś ła-łaskawie wytłumaczyć mi… o-o co w tym wszystkim cho-chodzi?
               Podbiegłam do niej i mocno przytuliłam. Wtedy nie wytrzymałam. Wstrząsana spazmami rozpaczy ściskałam przyjaciółkę, z trudem tłumiąc głośny szloch. W końcu spostrzegłam, że nie tylko ja drżę. Obie płakałyśmy.

               - Czy… czy to, co mówiłaś Lucasowi, to prawda? – spytała cicho. Siedziałyśmy na niewielkiej huśtawce, na której wspólnie bawiłyśmy się jako małe dziewczynki.
               - Tak. Ja… zostały mi trzy miesiące życia. Prawie trzy.
               - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Nie ufasz mi?
               - Ashley… to nie tak. – Kłamałam. Byłam świadoma, że przecząc jej, starałam się zaprzeczyć także samej sobie, jednak prawda był taka, że nie ufałam własnej przyjaciółce. Nie miałam pewności, że nie powie komuś o tym, że za kilka miesięcy umrę. Wstydziłam się samej siebie, za to, że tak o niej pomyślałam i, co najgorsze… że tak ją oszukałam. Zatajenie prawdy nie jest jednoznaczne z kłamstwem, ale wciąż jest oszustwem.
               - A jak?! Wytłumacz mi to, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że ci to umknęło!
               -  Myślę… myślę, że chciałam odzyskać cząstkę życia, jakie prowadziłam, zanim się o tym dowiedziałam. Nie chciałam na każdym kroku zdobywać współczujących spojrzeń. Przepraszam, Ashley. Przepraszam, że nie powiedziałam tobie od razu, ale się bałam. Bałam się utraty samej siebie.

               - Jak to się stało? – spytała po chwili ciszy. – To znaczy, jak się dowiedziałaś?
               - Na dwa tygodnie przed planowaną wizytą u doktora Smitha, coś zaczęło uciskać mnie w mostku. Coraz częściej czułam także kłucie w okolicy serca, a w nocy budziłam się zlana potem. Mama zabrała mnie do poradni i poprosiła o zrobienie odpowiednich badań. Dowiedziałam się dopiero na wizycie. Lekarz zalecił mi specjalną terapię, dzięki której odzyskam witalność, bo, jak twierdził, będę robić się coraz słabsza.
               - Nie wierzę, że niedługo cię stracę – szepnęła, a ja mimo mroku, w jakim pogrążone było podwórko przyjaciółki, potrafiłam dostrzec łzy spływające samotnie po jej policzkach.
               - Nie chcę odchodzić – także szepnęłam z nadzieją, że uda mi się powstrzymać cisnący się do gardła szloch. Przygryzłam mocno dolną wargę by uspokoić jej niespokojne drganie. Od załamania dzieliły mnie sekundy, ale dzielnie walczyłam, starając się dotrzymać zadanej sobie obietnicy.
               Moją silna wolę przełamało ciche pociągnięcie nosem Ashley, która również wydawała się być na skraju załamania. Wybuchłam histerycznym płaczem rzucając się w ramiona przyjaciółki.
               Nie wiem ile czasu tak płakałyśmy, ale kiedy Lucas wrócił na taras z kocem i gorącymi herbatami dla nas, był już środek nocy.
               Impreza dawno się zakończyła, a my nawet tego nie zauważyłyśmy.
               - Jak wyglądam? – spytałam Lucasa, siląc się na uśmiej, jednak dam sobie głowę uciąć, że wyszedł z tego marny grymas.
               - Obie wyglądacie jak pandy.
               Korzystając z rzucanego na nas przez lampy na tarasie, światła, obie z Ashley, spojrzałyśmy na siebie i od razu wybuchłyśmy śmiechem. Nasze makijaże w stylu smokey-eyes rozmazały się dookoła oczu i na policzkach.
               - Już pogodzone?
               - Nie byłyśmy pokłócone, Lucas. Po prostu musiałyśmy sobie z Molly wytłumaczyć kilka bardzo istotnych kwestii – spojrzała na mnie i cicho się zaśmiałyśmy.
               - Mówiłaś Ashley o sobocie? – to pytanie skierowane było do mnie, ale zorientowałam się dopiero, kiedy przyjaciółka podchwyciła temat.
               - Co jest w sobotę?
               - Lucas postanowił zamienić nowiuśki motocykl na mnie i zabrać swoją ukochaną przyjaciółkę w podróż dookoła świata. W sobotę wylatujemy do Japonii.
               - Jeju, to cudownie! Boże, Luki, od kiedy ty taki hojny jesteś?!
               - Odkąd dowiedziałem się, że lada dzień zabraknie najwspanialszej osoby w moim życiu  - odpowiedział cicho, jakby w obawie, że usłyszy go ktoś spoza naszego kręgu, mimo, że oprócz nas, nie było w okolicy ani żywej duszy.
               - Awww!
               - Przestań, Ash! Przez was i te wasze denne filmy zamieniam się w babę.
               - No tak, jesteś najbardziej kobiecą jednostką z naszej trójki – zażartowałam z przyjaciela, a co wszyscy się zaśmialiśmy.
               - Ale szkoda, że jedziesz – odezwała się nagle Ashley, lekko zawiedziona. – Myślałam, że pojedziesz ze mną na koncert. Kupiłam już dwa bilety, a skoro ciebie nie będzie, zostanę zmuszona polecieć tam z Jessicą.
               - Jaki koncert?
               - Nie żartuj! To ty nie wiesz?! Kupiłam bilety na Jusa, kiedy tak nagle zniknęłaś. Wiem, że to chore, ale załapałam się na idealną miejscówkę, bardzo blisko sceny! No, po prostu musiałam je kupić!
               - A gdzie gra?
               - We Frankfurcie.
               - Co?! Lecisz do Niemiec na koncert gościa, którego, jak się dobrze postarasz, możesz spotkać na ulicy?! Przecież on gra setki koncertów, tu, w kraju!
               - Po pierwsze, bilety były strasznie tanie! A po drugie, to nie jest jakiś tam zwykły gość, tylko JUSTIN BIEBER. To bóg, moja droga, prawdziwy B-Ó-G. Poza tym, dziewczyno, tu w kraju, nigdy nie znalazłabym tak świetnej okazji!
               Nie odpowiedziałam. Byłam w totalnym szoku. Nie wierzyłam w słowa, które wypowiadała do mnie przyjaciółka. Tak, jakby mówiła w całkowicie innym języku. To jest psychoza. Totalna psy-cho-za.

               Po powrocie do środka, postanowiliśmy trochę ogarnąć bałagan. Wszędzie leżały pozrywane serpentyny i resztki popękanych balonów.

- Poszłabym spać – mruknęła cicho Ashley, gdy zwierzchnio posprzątaliśmy to, co najbardziej rzucało się w oczy.
- Popieram – usłyszałyśmy krzyk Lucasa, który wszedł właśnie do pokoju przyjaciółki.
- A ja dla odmiany wzięłabym sobie długą gorącą kąpiel.
- To zapraszam do łazienki, ale nie oczekuj, że będziemy na ciebie czekać.
               Po tych słowach bezceremonialnie zrzuciła z siebie sukienkę i przebrała w piżamę. Ja natomiast zniknęłam za drzwiami łazienki.
               Zanurzając się w gorącej wodzie, usiłowałam nie myśleć, jednak wspomnienia dzisiejszej nocy same tłukły mi się do głowy. W końcu przekręciłam kurek do końca, puszczając niemal wrzący strumień. Przymknęłam powieki, a do uszu włożyłam słuchawki, podłączone do mojego iPoda, oparte o brzeg wanny nogi, zaczęły wystukiwać na ścianie rytm piosenki.
               Pomruk przyjemności opuścił rozchylone usta, kiedy gorąco dostało się do wszystkich skrajnych punktów mojego spiętego ciała, przynosząc upragnione rozluźnienie. Nareszcie mogłam przestać myśleć i się zrelaksować, czego najbardziej teraz potrzebowałam.
               Otworzyłam gwałtownie oczy, czując, ogień na mojej wrażliwej skórze. Wyskoczyłam, jak oparzona z wanny, co w pewnym sensie było prawdziwe. Całe ciało pokryte było jedną, wielką czerwoną plamą, która spowodowana była gorącem.
               Musiałam nieświadomie przysnąć w wodzie. Na całe szczęście woda nie przelała się poza wannę, czemu pomógł specjalny otwór na górze wanny. Dzięki Ci, Boże.
               Starłam spływające po ciele krople wody, po czym owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem i po cichu wyszłam z łazienki. Jak się spodziewałam, moi przyjaciele smacznie spali wtuleni w poduszki, zajmując całą powierzchnię łóżka Ashley. Wyjęłam z jej szafy króciutkie, luźne szorty i przewiewną bokserkę z miękkiego materiału, które posłużą mi jako piżama.
               Po powrocie do łazienki zsunęłam z siebie ręcznik i wtarłam balsam, po czym na gołe ciało ubrałam zabrane wcześniej części garderoby.
               Osobiście nie wiem jak można spać w bieliźnie. Rozumiem, w TE dni, to raczej wskazane, ale w pozostałe… to niezdrowe i przede wszystkim niewygodne.
               Jako, że na łóżku Ashley nie było już dla mnie miejsca, udałam się do pokoju dla gości, gdzie zamierzałam się wygodnie rozłożyć na wielkim dwuosobowym łożu. Okazało się to jednak niemożliwe, gdy po otwarciu drzwi zobaczyłam wtulonych w siebie, zupełnie mi obcych ludzi. Czarnoskóry chłopak z krótkimi dredami chrapał cicho, a na jego odkrytej klacie, nie powiem – dobrze umięśnionej, widniało kilka tatuaży. Obok niego, wtulona w tors murzyna, leżała szczupła brunetka o znajomej twarzy. Nie mogłam przypomnieć sobie, skąd ją kojarzę. Jej gęste, czarne włosy opadały jej na lekko zaróżowione policzki, a przez rozchylone delikatnie, pełne wargi dziewczyny, w miarowym tempie przechodziło powietrze.
               - Och – sapnęłam cicho na ich widok. Skąd się tutaj wzięli?! Dopiero po chwili przypomniała mi się impreza, przez której większość chodziłam nadąsana lub płakałam. Tak… nie należała ona do najlepszych.
               Nagle mnie olśniło.
               - Brittany?! – powiedziałam trochę za głośno, przez co dziewczyna mruknęła coś niezrozumiale i zaczęła wybudzać się z błogiego snu. Zanim zdołałabym mnie zobaczyć i zorientować w sytuacji, szybko uciekłam i zamknęłam za sobą drzwi.
               Nie wierzę, że ta porządna, spokojna uczennica z samymi świetnymi ocenami, przespała się z takim chłopakiem. Nie znam, nie oceniam, ale nie wygląda mi on na porządnego gościa. To znaczy takiego, który nie ściągnie jej na złą stronę.
               Zdegustowana, udałam się na poszukiwania telefonu. Znalazłam go wśród pozostałych moich rzeczy w rzuconej na podłogę łazienki Ash, torebce. Sprawdziłam godzinę. Dochodziła piąta. No, nieźle.
               Postanowiłam, że prześpię się na kanapie, w salonie. Trochę wygnańcze miejsce, a na pewno z takim się kojarzy.
               Okryta kocem po samą szyje, szybko odpłynęłam, pogrążając się w lawinie marzeń i snów.


               Rano, spowita mentalnym kacem, będącym przypieczętowaniem wydarzeń nieprzespanej nocy, zwlokłam się z niezwykle wygodnej kanapy i niemal przeczołgałam do kuchni, gdzie nalałam sobie do szklanki zimnej wody, która nie tylko zwilży wyschnięte gardło, ale i orzeźwi umysł. Zegar, na kuchence mikrofalowej pokazywał godzinę dziewiątą trzydzieści pięć, co oznacza, że spałam niecałe pięć godzin. Jednak, mimo złego samopoczucia i obolałych mięśni, czułam się stosunkowo wypoczęta.
               Jak się okazało, moi przyjaciele nadal spali, co wyglądało bardzo uroczo, biorąc pod uwagę, że Lucas wtulony był w plecy Ashley, jak malutki chłopiec.
               Postanowiłam dać im jeszcze trochę snu i sprawdziłam, czy intruzi nadal okupują sypialnię dla gości.
               Nie chcąc być niemiłą, zapukałam delikatnie do białych drzwi i nacisnęłam klamkę. W lewej ręce trzymałam tacę z dwoma szklankami zimnej wody i paczuszką silnych leków przeciwbólowych. Byłam pewna, że tylko ja jedyna odmówiłam sobie wczoraj alkoholu i to tylko ze względu na mój aktualny stan zdrowia.
               Brittany właśnie ubierała na siebie czarną, skórzaną sukienkę, którą zapewne miała ubraną na imprezie.
               - Cześć, Molly – szepnęła nieśmiało i spuściła głowę, przez co jej długie gęste włosy przykryły lekkie rumieńce, które na jej nieszczęście, zdążyłam zauważyć.
               - Cześć Britt, przyniosłam wam tabletki i trochę wody, myślę, że się przydadzą.
               - Dziękuję.
               W uszach rozbrzmiewał mi jej słaby głos, ale potrzebowałam chwili, by zrozumieć, że dziewczyna płacze.
               - Brittany, wszystko w porządku?
               - W jak najlepszym.
               - Przecież widzę, że coś jest na rzeczy. Czy chodzi o… - urwałam, znacząco patrząc na śpiącego nadal chłopaka.
               -Tyler? Nie! Wiem, co myślisz, ale do niczego nie doszło!
               - Heej, spokojnie, nic nie myślę. A już na pewno nie to. Chodziło mi bardziej o to, czy cię zranił, skrzywdził albo uraził. Nie mam zamiaru wchodzić ci z butami do łóżka. To nie moja sprawa, ale jak chcesz, będę na dole. Tylko decyduj się szybko, bo zaraz zamierzam obudzić Ashley i Lucasa.
               - Dobrze – mruknęła. – Emm, Molly?
               - Tak?
               - Mogłabyś… mogłabyś mi pomóc? – to mówiąc, odwróciła się, dając znak, żebym zapięła jej sukienkę. Zaśmiałam się cicho i zrobiłam to, o co poprosiła.
               - To jak? Idę robić herbatę, napijesz się też?
               - Dobrze.

              
               Zalewałam właśnie herbatę, kiedy do kuchni weszła Britt. Dałam jej filiżankę i obie ruszyłyśmy do salonu, gdzie rozsiadłyśmy się na kanapie.
               - To mów, co cię dręczy – zaczęłam, widząc jej minę.
               - Nie chcę się zadręczać swoimi problemami, pewnie masz ich wystarczająco wiele.
               Gdybyś tylko wiedziała…
- Daj spokój, widzę, że cię to dręczy.
               - Okej – jęknęła i wzięła głębszy wdech, pewnie przygotowując się do monologu. – Wczoraj na imprezie bawiłam się z Tylerem. Spotykamy się od pewnego czasu. No i… głupio mi o tym mówić. On chciał czegoś więcej, no i ja też chyba tego chciałam. Ale jak w końcu miało do tego dojść, ja po prostu… stchórzyłam.
               - Nie stchórzyłaś, po prostu nie czujesz się gotowa. To normalne.
               - Łatwo tobie mówić, kiedy masz już to za sobą, ja nie wiem jak to będzie, nie wiem, nic nie wiem.
               - Mam to za sobą, co nie znaczy, że jestem z tego dumna. Bo, uwierz, że żałuje tego i gdybym tylko mogła cofnąć czas, poczekałabym na właściwą osobę.
               - Choćbyś miała czekać do trzydziestki?
               - Choćbym miała czekać do trzydziestki – odpowiedziałam całkowicie szczerze, pewnym siebie głosem, a co obie się zaśmiałyśmy.
              
               - To chodzi o niego? – spytałam.
               - Chyba raczej o mnie. Czuję, że on jest tym właściwym, ale nie wiem, czego mam się spodziewać. Trochę się wczoraj wkurzył, jak to przerwałam, ale nie dziwię mu się. Wiem, że to we mnie leży problem ale ja się po prostu boję.
               - Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać o tym. Jeżeli znaczysz dla niego tyle, co on dla ciebie, na pewno zrozumie.
               - Tak myślisz?
               - Ja to wiem, Brittany.
               - Dziękuję – dopiła swoją herbatę, po czym uściskała mnie i pobiegła w stronę schodów.
               - Mogłabyś już go obudzić! Trochę późno się zrobiło! – krzyknęłam za nią.

***

               - A tak właściwie... jest piątek. Dlaczego nie ma was w szkole? – spytałam nagle Lucasa i Ashley, kiedy po wysprzątaniu całego domu na błysk, siedzieliśmy padnięci przed telewizorem.
               - Wczoraj była wycieczka do… gdzieś tam, nawet nie wiem gdzie. Kilkudniowa. No i my nie pojechaliśmy.
               - Aha… dlaczego?
               - Ja wolałem zostać z tobą.
               - No a ja nie trawię Jamie. Znając życie, pewnie by usiadła ze mną w autokarze, a tego bym nie zniosła.
               Przemilczałam to. Miałam ciche wrażenie, że czegoś mi nie mówią. Te ich pośpieszne odpowiedzi i szybkie spojrzenia.

               Oglądaliśmy film, a potem postanowiłam wrócić do domu. Zabrałam swoje rzeczy z łazienki, a gdy wróciłam, Lucas już na mnie czekał.
               Bez słowa wsiadłam do auta.
               - Lucas? – zaczęłam, gdy ruszyliśmy.
               - Tak, Molly?
               - Co jest?
               - Co?! – spytał zdezorientowany.
               - Lucas, nie rób ze mnie idiotki, widzę, że coś jest na rzeczy.
               - Nic nie jest na rzeczy, skończ to przesłuchanie!


***
               Walizka stała wypełniona po brzegi koło drzwi mojego pokoju. Było wpół do dziesiątej wieczorem, a ja zdążyłam rozpakować ją i spakować już chyba z pięć razy.
               To już jutro. Jutro zmuszona będę pożegnać się z bliskimi, silnie świadoma prawdopodobieństwa, że może to być już ostatnie pożegnanie. Dzisiejsze popołudnie spędziłam z rodzicami. Pomagali mi spakować ostatnie rzeczy do walizki, wcisnęli rozmówki z wszystkimi językami Europy i Azji i poinstruowali co robić w razie ataku. Nie, nie ataku terrorystycznego, chociaż o tym też napomknęli. Chodzi raczej o silne ataki bólu w mostku, które towarzyszą mi niemal codziennie.
              
- Kocham cię, mamuś, wiesz o tym, prawda? – szepnęła, kiedy razem leżałyśmy u mnie na łóżku.
               - Oczywiście, skarbie. My też ciebie kochamy z całego serca. Nie zapomnij o swoich staruszkach tam, w świecie i informuj nas jakoś o swoim aktualny pobycie przynajmniej raz dziennie, dobrze?
               - Tak, obiecuję.
               Spojrzałam w oczy swojej rodzicielce. Jak Boga kocham, dawno nie widziałam tych cudownych iskierek szczęścia w jej zielonych tęczówkach.
               - Wszystko w porządku, mamo? Jesteś jakaś… szczęśliwsza.
               - W jak najlepszym. Bo wiesz… ja… my…
               Bardzo chciałam usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Bardzo chciałam wiedzieć, co czyni ją szczęśliwą w tak strasznym etapie jej życia. Chciałam, żeby wyjaśniła mi, co sprawia jej radość w czasie, gdy umiera jej córka, bo jeżeli tylko jest to możliwe, zrobię co w mojej mocy, by uszczęśliwić ją po raz kolejny i znowu, tak, by uśmiech nie znikał jej z twarzy.
               Jednak nie mogłam. Nie dałam rady.
               Nie byłam w stanie zignorować bólu, który nagle ogarnął całe moje ciało, promieniując z serca, a docierając do opuszek wszystkich palców. Wydałam z siebie cichy okrzyk i opadłam na kolana matki, kuląc się z nadzieją, że to pomoże uśmierzyć ból.
               Rozchyliłam powieki, by zobaczyć rozmazaną twarz mamy, pochylającą się nade mną. Coś do mnie mówiła, jednak szumienie w uszach tłumiło każdy dźwięk z zewnątrz, a łzy w oczach ograniczały widoczność.
               Czułam jedynie, jak otula dłońmi moją twarz ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Ostatni raz spojrzałam w jej oczy, które nadal lśniły czystym szczęściem, zanim spowiła nie ciemność. To koniec, zdołałam jeszcze pomyśleć. Żeg……………………………..













PRZEPRASZAM za długą nieobecność
jeju, po prostu nagle zatrzymałam się w jednym punkcie z milionami pomysłów na dalsze wydarzenia, ale nie potrafiłam wybrnąć z aktualnego momentu, nie byłam w stanie napisać choćby zdania
dzisiaj, za to, jak na przekór, kiedy  dopadła mnie wena, przyjechali goście i dupa blada wyszła z mojego pisania
dlatego dodaję tak późno

EDIT:
1) zakończyłam w ten sposób, ponieważ wydaje mi się to bardzo na miejscu (nie powiem, zaczerpnęłam pomysł z Gwiazd Naszych Wina, które gorąco polecam - książkę, jak i film - dla wszystkich, którzy lubią sobie trochę popłakać), następuje całkowity koniec, nie zdążysz do końca wypowiedzieć słowa, a wszystko nagle znika, pozostawiając bezgraniczną nicość
2) nie sprawdzałam! aktualnie jestem wyczerpana, ale obiecuję sprawdzić, jak tylko znajdę wolną chwilę po szkole!!
3) już wcześniej dodałam kilka nowych postaci w zakładce BOHATEROWIE 
i, jak pewnie zauważyliście, dodałam "tytuły" do rozdziałów
pytanie brzmi: zostawić w tej formie, czy powrócić do starej

4) rozdział 5. już niebawem, nie zaczęłam jeszcze go pisać, ale większość mam zaplanowaną, wiec powinno pójść z górki


w takim razie zostawiam Wam opinię, miłego czytania<3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz