sobota, 28 lutego 2015

ROZDZIAŁ 3. I'm dying, and nothing is going to change this




               Odkąd każda zmarnowana sekunda mojego życia zaczęła ciążyć mi na umyśle bardziej, niż pominięty odcinek ulubionego serialu, czuję się bardziej… żywa. Jakbym dotąd w ogóle nie oddychała i teraz dopiero poznała, co to jest powietrze. Jednak częsty ucisk w mostku stosunkowo szybko uświadamia mnie, że to tylko złudzenie i po prostu chcę żyć pełnią życia wbrew temu, co jest mi przeznaczone. „Zakazany owoc smakuje najlepiej”, jak mówią. Chcemy korzystać z tego, co mamy dopiero, jak nam to odbiorą.
               Wylot do Japonii planowany jest na sobotę. Dzisiaj jest środa, a ja nadal nie potrafię uwierzyć, że zgodziłam się na tak szalony pomysł. Kiedy zobaczyłam radość na twarzy Lucasa, kiedy poinformowałam go o swojej decyzji, uświadomiłam sobie, że on nie może być tylko człowiekiem. To jest mój mały, wspaniały aniołek.  No, może nie taki znowu mały, przerasta mnie o głowę, jak nie więcej.
Nigdy nie sądziłam, że robiąc niewielkie rzeczy, można sprawić tyle radości innym. Tylko, że ja nadal nie rozumiem, jak Lucas może nazywać TO „niczym wielkim”, kiedy dla mnie wydaje się ogromnym poświęceniem. Jedyne, czego od niego chciałam, to, żeby tu był i mnie nie opuszczał, dopóki ja nie będę zmuszona opuścić jego. Tymczasem on poświęca dla mnie swój czas i pieniądze.
Może to się wydać samolubne, że na siłę go przy sobie trzymam, ale po tygodniu spędzonym na samotnym przeżywaniu cierpienia, uświadomiłam sobie, że jedynym, czego naprawdę potrzebuję, jest to, od czego uciekałam. Ludzie. Ci najbardziej zaufani, którzy pomogą pogodzić się z losem, jak i ci, dzięki którym mogę choć przez chwilę poczuć się, jakby wczoraj nie miało miejsca. Jakbym wcale nie miała ostatniego dzwonka na spełnienie marzeń. Dlatego właśnie umówiłam się dzisiaj z Ashley na zakupy.
Ash jest najbardziej zwariowaną osobą, jaką znam, a nie dorównuje jej nawet Lucas, którego też czasami nie rozumiem. Jest także moją drugą w kolejności, najlepszą przyjaciółką ze skłonnościami do plotkowania, dlatego też, w obawie przed rozniesieniem się wieści na temat mojego stanu zdrowia, nie poinformowałam jej o nim. Jednak przy niej mogę zapomnieć i dobrze się bawić, a tego właśnie potrzebowałam teraz najbardziej.

Stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Wyglądałam… dobrze. Ciemnoróżowa koszulka z dekoltem w serek, wbrew pozorom ładnie komponowała się z liliową apaszką i czarnymi spodniami. Na ramiona narzuciłam jeszcze biały sweterek.
Kończyłam właśnie kreślić grubą, czarną kreskę na powiekach, kiedy rozbrzmiał dźwięk telefonu. Chwyciłam swojego ukochanego, złotego iPhone’a i odebrałam połączenie z uśmiechem na ustach, sprawdzając uprzednio, kto dzwoni.
- Hej, Ash!
- Houston, mamy problem! Czerwony alarm, powtarzam: CZERWONY ALARM! – przyjaciółka niemal krzyczała do słuchawki, przez co musiałam lekko odsunąć telefon od ucha.
- Co się stało?
- Mamy pasażera na gapę, no, raczej dwóch. Niechciani goście odwiedzili nas kilka dni za wcześnie!
- Kto?
- Trzy litery: F-O-Y – powiedziała, a czas wydawał się stanąć w miejscu. Czułam, jakby wypowiadając te słowa, rzuciła na nas wyrok. Coś, jak kara śmierci, dla niewinnego. Czym tak zgrzeszyłam, dobry Boże?
- Błagam, powiedz, że zaraz jakiś przystojny aktor, piosenkarz, czy bóg wie kto, wyskoczy zza firanki, krzycząc „mamy cię!”, bo jak nie, to przysięgam, zrzucę się z Empire State Building.
- Niestety…
Wzięłam głęboki wdech, zanim wypowiedziałam kolejne słowa.
- Okej. To kiedy po mnie przyjedziecie?
- Za pół godziny, pasuje?
- Tak, czekam!
- Papa, buzi!
Cmoknęłam głośno do telefonu i wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Zapowiada się ciekawe popołudnie.
EJ Foy, a raczej Ellen Jamie Foy jest kuzynką Ashley, znienawidzoną przez nas obie. Wychudzona sylwetka, tona makijażu i tlenione blond włosy. Do tego jeszcze dochodzą ubrania z najnowszych kolekcji znanych projektantów. Tak, wiem, nie ocenia się po okładce, ale spędziłam z tą osobą wystarczająco dużo czasu, by wyrobić sobie o niej nieciekawą opinię. Ellen mogłaby być dla mnie stosunkowo dobrą znajomą, gdyby nie patrzyła na ludzi z góry (i to jakiej góry…). Ma klapki na oczach, przez które jest w stanie ujrzeć jedynie czubek własnego nosa. Księżniczka od siedmiu boleści… Muszę jednak przyznać z jakże wielkim bólem, że dziewczyna jest niezwykle inteligentna i elokwentna, czego za to nie mogę powiedzieć o jej siostrzyczce. Jessica ma trzynaście lat, a już kręci się po mieście ze złotą kartą kredytową tatusia. Henry Foy, ich ojciec, jest starym milionerem i mieszka z ze trzydzieści lat młodszą matką Jess, Henriettą. Razem stanowią dość popie… to znaczy dziwną… tak, miałam na myśli dziwną rodzinę.

- Wychodzę! – krzyknęłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Na parkingu stał już ciemnoróżowy New Beetle Ashley z dwoma siostrami w środku. Moja przyjaciółka czekała oparta o maskę, a gdy wszyłam z domu, podbiegła mnie uściskać.
- Zaraz zwariuję, dzięki, że nie zrezygnowałaś – szepnęła dyskretnie, ściskając mnie jeszcze bardziej.
- No, puszczaj już, bo zmienię zdanie!
              
               - Witaj, Rudzielcu – zaświergotała EJ, gdy obie wsiadłyśmy do auta.
               - Cześć.

               Zaczyna się…

               - Jeju, musisz kupić tę kieckę, Molly! Wyglądasz w niej cudownie! – piszczała Ashley, kiedy wyszłam z przymierzalni. Miałam na sobie białą, delikatną, koronkową sukienkę,  na krótki rękaw z dekoltem w serek, sięgającą nad kolano. Na środku, pod biustem miała niewielki supeł, z którego materiał rozchodził się na boki, tworząc lekkie fale. Co tu dużo mówić, była niesamowita, od razu się w niej zakochałam.
               - Nie uważasz, że twoje nogi w niej wyglądają jak parówy?
               - Jessica! Mówiłam ci, żebyś się wyrażała, jak człowiek – krzyknęła na siostrę swoim skrzeczącym głosem, EJ. – Zachowujesz się jak wieśniak. Parówki, jak już. Chociaż ja bym raczej powiedziała, że wyglądają, jak serdelki – krótkie i tłuściutkie.
               - ha, ha! Widać, że humor cię dzisiaj nie opuszcza, Ellen?
               - Do cholery, ile razy mam powtarzać, żebyście nie mówili na mnie Ellen? To imię dla starej, pomarszczonej biedaczki. Matka przez sentyment nadała mi imię położnej.
               - Przestań się tak burzyć, Jamie, okej? – Ashley w samą porę stanęła między nami. – A ty, Molly, nie słuchaj jej. Wyglądasz cudownie. Musisz ubrać tę sukienkę na szkolny bal. Wszyscy padną z wrażenia, gwarantuję ci to!
               Mruknęłam ciche dziękuję i ponownie zniknęłam za kotarą. Usiadłam na niewielkim stoliczku, ścierając dłonią pojedynczą łzę, która powolnie spływała wzdłuż policzka. Obiecałam sobie. Obiecałam, że nigdy więcej nie będę płakać nad swoim losem, a tymczasem siedzę tu i zalewam się kolejnymi słonymi kroplami, których nadmiar utrudnia mi widoczność. Miało być tak łatwo. Miałam oderwać się o rzeczywistości i dobrze bawić tak, jak za dobrych czasów, sprzed ostatniej wizyty u doktora Smitha.
               Szkolny bal ma odbyć się w czerwcu. Niestety nie jest mi dane zatańczyć wolnego z Lucasem, przy romantycznej piosence i z tłumem gapiów dookoła. Tak właśnie planowałam spędzić tę imprezę. Jednak życie ma to do siebie, że lubi rujnować ludziom plany. Niestety.


***
               - I jak było na zakupach? – spytał tata, gdy wchodziłam do domu. Zanim zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam podwójny dźwięk klaksonu, a gdy się odwróciłam, zobaczyłam machającą mi zza szyby Ash. Odmachałam jej i zniknęłam za białymi drzwiami.
               - Super! Były z nami siostry Foy, ale jakoś przebolałam ich obecność.
               - No, na co czekasz? Pokazuj, co kupiłaś! – ponagliła mnie mama, trochę zbyt entuzjastycznie.
               Wyjęłam z papierowych toreb ubrania i jedno po drugim pokazywałam rodzicielce, która na koniec zmusiła mnie do przymierzenia ich po raz kolejny.
               Chodziłam w tą i z powrotem po długim korytarzu, wsłuchując się w ciche westchnienia, wydobywające się z ust mamy. Tata natomiast z politowaniem patrzył w jej zachwyconą twarz. Widziałam jednak lubość, głęboko skrywaną w jego oczach. Jeśli czegoś miałabym być pewna to właśnie miłości, która połączyła moich rodziców. Zawsze powtarzali, że byłam jej przypieczętowaniem i, choć wcześniej wydawało im się to niemożliwe, to moje narodziny jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyły. Cieszyłam się, ze po moim odejściu mama, będzie miała tatę przy swoim boku. Zawsze podchodziła do życia niezwykle emocjonalnie. Nie wiem, czy poradziłaby sobie sama. Raczej nie.

               Nie tylko ja zakochałam się w tej sukience. Mama oniemiała z wrażenia, gdy mnie w niej zobaczyła.
               - Córeczko… - szepnęła, zakrywając usta dłońmi. Chwila… czy ona ma łzy w oczach?! – Wyglądasz prześlicznie.
               Mówiłam już, że wszystko odbiera emocjonalnie? No, właśnie…
              
Oprócz sukienki, kupiłam jeszcze fioletowe bikini, obszyte grubą, czarną koronką, z wysokim dołem, dżinsowe szorty o postrzępionych nogawkach i czarne sandałki na grubym obcasie. Do tego, zdecydowałam się na zakup nowych kosmetyków.

Koło osiemnastej zamknęłam się w swoim pokoju, w celu sprawdzeniu Facebooka. Tak, tak, ja też należę do tych, którzy świata nie widzą bez Internetu, ale co tu się dziwić? Jestem normalną nastolatką i mimo choroby, cały czas żyłam jak normalna nastolatka.
Gdy tylko się zalogowałam, zaatakowała mnie Ashley, a po chwili, do naszej wirtualnej rozmowy wtrącił się Lucas, dodany najwidoczniej przez przyjaciółkę.
„Ashley: Heej, Molly! Skarbie, przepraszam Cię za dzisiaj. Gdybym tylko wiedziała, że przyjadą wcześniej, w ogóle nie mówiłabym matce o naszych planach, a tak, to zmusiła mnie do zabrania siostrzyczek ze sobą.
Ja: Nic nie szkodzi, Ash! Obiecałam sobie dobrze się bawić i tak było, naprawdę!
Lucas: O czym tak plotkujecie, dziewczynki?
Ja: O siostrach  Foy.
Lucas: O, to ja spadam, cześć!
Ashley: Czekaj!
Lucas: Co?
Ashley: Robię jutro domówkę. Siostrzyczki wyjeżdżają, bo Henrietta ma coś do załatwienia w Niemczech. Wiecie jak to ona ciągle w rozjazdach. No, a rodzice mają delegację. Trzeba korzystać!
Lucas: Co Ty na to, Molly? Ja się piszę!
Ja: Nie wiem…
Ashley: No przyjdź, będzie super!
O, i załóż nową sukienkę!
Ja: Hahaha, a co z balem?
Ashley: Znajdziemy Ci nową, jeszcze lepszą od tej!
To jak?
Ja: Okej, przyjdę!”

               Po wylogowaniu, sprawdziłam jeszcze Twittera i kilka stron plotkarskich. Trzeba być na bieżąco. Znowu zrobiło się głośno wokół Justina Biebera. W sumie o nim ciągle jest głośno… Nawet nie zajrzałam na artykuł. Nie interesuję się zbytnio jego muzyką, jak i nim samym. Facet robi to, co wszyscy w jego wieku, a ludzie tworzą z tego niewiadomo co. Znając Ashley, zapewne skakałaby teraz, krzycząc, że to, co o nim wypisują to bujdy, albo, że biedaczek się zagubił. Każdy się czasem gubi, istotne jest, czy uda ci się w porę podnieść, czy dalej będziesz kopał pod sobą dół, staczając się powoli, coraz bliżej dna.
               Wyłączyłam laptopa, wciąż myśląc o swojej przyjaciółce, wzięłam do ręki iPoda i założyłam słuchawki. W uszach rozbrzmiała mi jedna z piosenek, które zawsze podnosiły mnie na duchu, gdy przeżywałam kryzys.
- But I’m only human and I bleed when I fall downzanuciłam cicho pierwsze wersy refrenu. Te słowa przynosiły ukojenie obolałej duszy. Nie jestem w stanie uszczęśliwiać innych na każdym kroku. „Jestem tylko człowiekiem i krwawię, gdy upadnę”. Pomyślałam o tym biednym chłopaku, który zyskując fanów i pieniądze, stracił też coś bardzo ważnego. Coś, co ja również niedługo stracę. Życie. Życie, którego już nie odzyska. Jest na językach, każde jego potknięcie zaraz pojawia się we wszystkich liczących się gazetach i stronach plotkarskich. Z czasem człowiek musi być naprawdę zmęczony rozgłosem.
Przez myśl przeszło mi, co musiał czuć mój tata, kiedy usiłował zasnąć gdzieś pod gołym niebem. Czy myślał o tym, jak bardzo zawiódł bliskich? Czy chciał ze sobą skończyć? Odgoniłam jednak te myśli tak szybko, jak pojawiły się w mojej głowie, czując napływające do oczu łzy.
               Cały czas ciążyła mi w sercu myśl, co poczuje Ashley, gdy już mnie nie będzie. Co zrobi, gdy dowie się, że nic jej nie powiedziałam? Czy mnie znienawidzi?
               Zaabsorbowana myślami o przyjaciółce nie spostrzegłam, jak zmorzył mnie sen i udałam się do krainy Morfeusza.


***
               - Szybko, Molly, zaraz się spóźnimy! – zza drzwi łazienki dobiegł mnie zniecierpliwiony głos Lucasa.
               - Już kończę i możemy wychodzić.
               Poprawiłam czarną kredką grube kreski na powiekach i przejechałam po wargach czerwoną szminką. Do niewielkiej, czarnej torebki włożyłam ulubione perfumy, które przelałam uprzednio do malutkiego, podręcznego flakonika, kilka niezbędnych kosmetyków i małe opakowanie chusteczek do demakijażu. Przed wyjściem z łazienki, wsunęłam na stopy czarne przykryte botki na koturnie i wyszłam, ukazując przyjacielowi mój strój.
               Postawiłam na czerń i biel. Za namową Ashley, ubrałam nową sukienkę. Myślę, że w połączeniu z mocnym makijażem i włosami upiętymi w szykownego koka, wyglądałam…
               - Oszałamiająco – dokończył Lucas, jakby czytał mi w myślach. Ja bym raczej powiedziała po prostu ładnie. – Wyglądasz oszałamiająco.
               - Dziękuję – szepnęłam, lekko się rumieniąc.
               - Chodźmy już bo się spóźnimy, a obiecałem Ash, że przyjedziemy szybciej pomóc jej trochę.

               Poprowadził mnie jak księżniczkę do swojego białego Audi. Oczywiście nie obyło się bez łez wzruszenia mamy, która uściskała mnie mocno i kilkukrotnie powtórzyła, jak ślicznie wyglądam. Ostrzegała mnie również, żebym nie bawiła się za dobrze, jednak uprzedziłam ją, że nie mam zamiaru pić alkoholu. Wiem dobrze, że martwi się o mnie i chce, żebym była bezpieczna. Za to właśnie ją kocham. Wróć… kocham ją pomimo wszystko, a to jest jedna z cech, które u niej uwielbiam. Nie, nie nadopiekuńczość. Troska.

               Ashley przeszła samą siebie. Nie wiem, jak ludzie potrafią zrobić ze zwykłego domu, niczym nie wyróżniającego się od innych, prawdziwą świątynię zabawy. I to w zaledwie trzy godziny. Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, przez co niebieskie lampki świąteczne, przywieszone na rynnie, rzucały coraz więcej światła na białe ściany domu.
               Przyjaciółka rzuciła mi się na szyję, jak tylko przekroczyliśmy próg, komplementując mój wygląd. Sama też wyglądała cudownie. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze łososiowym, bez ramiączek. Usztywniona góra, obszyta była białą koronką, a na dole łączyła się ze zwiewnym różowym materiałem. Łączenie na środku było osunięte, tworząc coś w rodzaju szpicu. Włosy upięła niewielką kokardą w kolorze sukienki, a pojedyncze skręcone pasma, zwisały jej, falując uroczo z tyłu.

               - Dobrze jest? – krzyknęłam, stojąc na ruszającej się na wszystkie strony drabinie. Nie wierzę, że Lucas zdołał się wykręcić z wieszania balonów, przez co jak musiałam wspinać się w obcasach po niestabilnych stopniach, by przywiązać kolorowe ozdoby do żyrandola i jeszcze w kilku innych wysokich miejscach.
               - Idealnie!
               Teraz dom wyglądał, jak z imprezy urodzinowej dla pięciolatki. Cóż poradzić, że moja przyjaciółka gustowała w pastelowych odcieniach? Oprócz balonów i wstążek wiszących dosłownie wszędzie, w tle grała oczywiście jedna z piosenek Justina Biebera, a moja przyjaciółka skakała i kręciła się w kółko, śpiewając tekst. Błagam, powiedzcie, że każda belieber tak ma, bo jak nie, to będę zmuszona poprosić rodziców Ashley o skierowanie jej do specjalisty. Jednak, gdy do dzwonka zadzwoniły pierwsi goście, muzyka zmieniła się na bardziej nastrojową, wnętrze domu wypełnił dym, ulatniający się ze specjalnej maszyny, a kolorowe światełka przymocowanego do sufitu rzutnika, odbijały się o kręcącą się kulę dyskotekową (którą również przywieszałam sama).

               - Coś do picia? – spytał Ashley, gdy impreza powoli się rozkręciła.
               - Jakiś soczek.
               - A ja prosiłbym coś mocniejszego.
               - Lucas, jesteś samochodem! – skarciłam przyjaciela.
               - Daj spokój, Molly, najwyżej przenocujemy u Ash. Ty też powinnaś się zabawić.
               - Na razie zostanę przy soczku – mruknęłam i odwróciłam się do przyjaciółki, która akurat podawała mi szklankę. Kątem oka zauważyłam, jak mruga do Lucasa, na co ten cicho się zaśmiał, ale postanowiłam to zignorować. Wzięłam niewielki łyk. Cholera.  
- Nie idziesz? – spytała Ashley, zatrzymując się w progu. Ja nadal stałam, oparta o blat.
               - Nie, zaraz do was dołączę.
               Kiedy tylko zniknęli z mojego pola widzenia wylałam zawartość szklanki do zlewu. Tylko soczek… mhm.. od kiedy soczki mają procenty?!

               Kręciłam się wśród bawiących się ludzi i rozglądałam w poszukiwaniu Lucasa. W końcu zobaczyłam, jak rozmawiał z jakąś znudzoną blondynką, usilnie próbując wykrzesać z siebie choć trochę nonszalancji. Nie racząc dziewczyny spojrzeniem, chwyciłam przyjaciela za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi do tarasu.
               - Musimy pogadać.
               - Molly, nie wiedziałaś, że rozmawiałem?!
               - Ty to nazywasz rozmową?! Śliniłeś się do niej, a ona nawet nie zwracała na ciebie uwagi, chłopie!
               - Co cię dzisiaj ugryzło?! Odkąd impreza się zaczęła masz minę, jakbyś chciała wszystkich pomordować! Serio powinnaś trochę odreagować. Odrobina procentów dobrze ci zrobi!
               - Lucas, bardzo chciałabym się zabawić, jak kiedyś, ale dobrze wiesz, ze nie mogę! Mogę zachowywać się jak gdyby nigdy nic, to nie zmienia faktu, że umieram – krzyczałam do niego, nie panując nad swoimi słowami. Wiedziałam, że go ranią, ale nie potrafiłam powstrzymać się, przed wypowiedzeniem ich na głos. - A alkohol może tylko przyspieszyć… czas oczekiwania - Resztę dokończyłam już szeptem, w obawie, że po raz kolejny popłyną łzy, których nie będę w stanie zatrzymać.

               - Że… że co proszę?! – odpowiedział mi drżący głos, który, ku mojemu przerażeniu nie należał do Lucasa. 



I mamy rozdział 3. 
Chyba wyszedł dobrze...
ocenę pozostawiam Wam!

Jak myślicie, kto usłyszał rozmowę Molly i Lucasa?



Jeszcze raz proszę o komentarze i polecanie bloga znajomym!

4 komentarze:

  1. Po pierwsze, to imię Molly kojarzy mi się z taką malutką dziewczynką, z którą niedawno leżałam w szpitalu, ach te sentymenty, hah :)
    A poza tym, wow, jestem naprawdę zszokowana Taoim talentem. Piszesz genialnie. Każde słowo pasuje do drugie, co nie zdaża się często w opowiadaniach. No a za wzmiankę o Justinie po prostu Cię kocham haha, moje kochanie :D
    Biedna Molly, to musi być straszne uczucie, kiedy wiesz, że umierasz i nic nie możesz z tym zrobić. Myślę, że to Ashley usłyszała rozmowę. Ciekawe, jak zareaguje. Weny i czekam na kolejny <3
    goodnight-sweetheart-ff.blogspot.com
    final-justice-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział już nie mogę się doczekać następnego ❤ życzę dużo, dużo weny (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę fajnie piszesz, masz talent, twojego bloga czyta się bardzo miło, wszystko jest dopasowane i bez błędów :)
    Szkoda mi Molly, to musi być ciężkie wiedzieć o swojej zbilażające się śmierci w tak młodym wieku...
    Wydaje mi się, że rozmowę między nimi słyszała Ashley, ciekawe co powie na tą informację ;)
    No i ta wzmianka o Justinie, niby krótka, nic nie dająca, ale myślę, że Molly go spotka i polubi go :)
    Haha, czemu w każdym opowiadaniu, gdzie Jus jest sławny, zawsze przyjaciółka głównej bohaterki jest Belieber? :P

    Weny <3
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj akurat wzmianka o Justinie jest raczej przypadkowa, nie miałam zamiaru robić z tego opowiadania fanfiction, ale jeszcze się jego postać pojawi :)

      Usuń