czwartek, 26 lutego 2015

ROZDZIAŁ 2. Beautiful nightmare

               



Zawsze lubiłam morze. Zapach jodu niesiony przez wiatr przyjemnie drażnił moje nozdrza. Uwielbiałam po prostu siadać na piasku i wdychać zdrowe, kojące powietrze. Zapominałam wtedy o całym bożym świecie.
               Często, jeszcze jako mała dziewczynka przyjeżdżałam tu z rodzicami na wakacje, a kiedy dorosłam, zabierałam ze sobą Lucasa i razem wyruszaliśmy w podróż. Mieliśmy nawet swój ulubiony motel, w którym zatrzymywaliśmy się każdego roku na noc, gdzie po kilku wizytach otrzymaliśmy także rabat dla stałego klienta.
               Teraz siedziałam na piasku i rozkoszowałam się grzejącym moją twarz słońcem. Lucas stał przy brzegu z liną, trzymającą szybujący na niebie latawiec, w dłoni.
               - Molly, chodź ty szybko! Musisz coś zobaczyć!
               - Co? – krzyknęłam wstając ze swojego miejsca i podbiegłam do przyjaciela.
               - Nic, po prostu chciałem, żebyś wstała, bo męczy mnie fakt, że ja tu biegam, skaczę, pływam i w ogóle udzielam się fizycznie, kiedy ty siedzisz sobie jak ta księżniczka na kocyku. Przy okazji możesz potrzymać latawiec, chcę popływać.
               Nie czekając na moją odpowiedź, wręczył mi do ręki drewniany uchwyt i jednym susem wskoczył do falującego morza. Wstyd się przyznać, ale nie mogłam oderwać oczu od tafli wody nawet, kiedy mój przyjaciel już się wynurzył. Gapiłam się bezczelnie na dołeczki w jego policzkach, umięśniony tors i brzuch, aż w końcu zatrzymałam wzrok na luźnych, czerwonych kąpielówkach. Ugh, wyglądał z pewnością tak, jak chciałabym, żeby wyglądał mój chłopak. Oczywiście takowego nie miałam. W ogóle nigdy nie ciągnęło mnie do związków, bo zawsze czegoś brakowało mi w każdej ‘drugiej połówce’.
               Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego zawsze porównywałam przykładowych kandydatów na partnera, właśnie do Lucasa. Chyba podświadomie pragnęłam mieć kogoś takiego jak on w wersji LOVE. Jednak nigdy nie patrzyłam w ten sposób na swojego przyjaciela. On wychylał się daleko poza ten krąg. Był dla mnie jak rodzina, kochałam go nad życie i nie wyobrażałam sobie mojego świata bez tego szaleńca. Znamy się od przedszkola i razem przeżywaliśmy wszystkie najważniejsze wydarzenia okresu dojrzewania. Przykładowo, kiedy wszystkie dwunastolatki poleciałyby do swoich przyjaciółek, ja pierwszym pocałunkiem pochwaliłam się właśnie Lucasowi. Tak samo o mojej pierwszej miesiączce przyjaciel dowiedział się szybciej od mojej matki. Chociaż ten fakt raczej wolałby wymazać z pamięci, tak myślę.
               Nim się spostrzegłam, wiatr porwał latawiec gdzieś w dal, wyszarpując mi z ręki jego uchwyt, by po chwili ten, przynoszący dzieciom tyle radości, kawałek materiału, wbił się z impetem w piach jakieś piętnaście metrów przede mną.
               - Ups!
               - Coś ci chyba nie idzie!
               Zaśmiałam się cicho na słowa przyjaciela i żwawym truchtem ruszyłam w kierunku zimnej wody.

               Kąpaliśmy się, rzucaliśmy i podtapialiśmy siebie nawzajem, czerpiąc z tego niemałą frajdę, dopóki nie zmorzyło nas zmęczenie.
               Wyszliśmy z wody i skierowaliśmy się w stronę rozłożonych ręczników, kiedy nagle zrobiło mi się niepokojąco słabo.
               To był moment. Ledwie zdążyłam wypowiedzieć słabym szeptem imię swojego przyjaciela, a już leżałam na ziemi, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Lucas doskoczył do mnie i zaczął szarpać za moje ramiona.
               - Molly, Molly, co się dzieje?! Molly, odezwij się, otwórz oczy! – krzyczał, a ja patrzyłam na niego zdziwiona. Przecież miałam otwarte oczy. Mówiłam, żeby przestał, że jego uścisk mnie boli, jednak on nie zwracał na to najmniejszej uwagi, tylko wciąż krzyczał, a z jego oczu ciekły pojedyncze łzy.
               Nim się obejrzałam, leżałam w karetce. Sanitariusze kręcili się przy mnie, podłączając do odkrytej klatki piersiowej, kolorowe kabelki.
               - Co się dzieje? Co mi robicie? – spytałam młodego mężczyznę, ubranego w czerwony kombinezon. Ten jednak nawet na mnie nie spojrzał.
               Nagle po niewielkim pomieszczeniu rozniósł się donośny pisk maszyn.      
               - Cholera, tracimy ją. Adrenalina, pół miligrama i tlen, szybko! – krzyknął.
               Młoda kobieta zatroskanymi, niebieskimi oczami pochyliła się nade mną i przyłożyła do nosa maskę. Za nią ten sam ratownik unosił do góry dwie, połączone kablami do jakiejś maszyny płyty z uchwytami.
               - Odsunąć się! – wrzasnął na współpracowników i zbliżył urządzenia do mojej klatki piersiowej.
               Nie jestem w stanie opisać paniki, jaka mnie ogarnęła, próbowałam się ruszyć ale coś skutecznie mi to uniemożliwiało. Starałam się, ile sił, by zrobić cokolwiek, jednak coraz bardziej mi ich brakowało. Obraz coraz bardziej się oddalał, aż w końcu pochłonęła mnie ciemność.
               Chyba nie tak sobie to wyobrażałam. Myślałam, że wszystko się skończy, a tymczasem nadal czuję, że jestem. To tak jakby… nie potrafię opisać tego uczucia. Jakby szybować w nicości. Nic nie słyszysz, nie widzisz, ani nie czujesz, ale jesteś, masz tego świadomość.


               - Molly, kochanie… - usłyszałam przez mgłę płaczliwy głos mamy. Nie wiem, czy to wspomnienia, czy umysł płata mi figle.
               - Ona cię nie słyszy, Barbaro, jest nieprzytomna – odpowiedział jaj tata. Chwila… co?!
               Podniosłam powieki, a moim oczom ukazał się widok moich rodziców, pochylających się nade mną. Mama powtarzała moje imię jak mantrę, a tata z trudem powstrzymywał cieknące łzy.
               - Mamo… - szepnęłam słabo. Miałam nadzieję, że tym razem jakkolwiek zareagują, jednak moje prośby nie zostały wysłuchane. Z bólem serca musiałam patrzeć, jak moje rodzicielka łapie mnie za rękę i wpada w panikę. A ja razem z nią.
               Nie czułam kompletnie nic. Choćby zwykłego ucisku na dłoni, czegokolwiek, co świadczyłoby, że moje ciało jeszcze do mnie należy. Kompletny brak połączenia ciało-umysł.
               - William, ona jest… zimna. Molly… ona… nie! Nie!
               - Kochanie… - szepnął tata. Wiedziałam, że gdyby mówił głośniej, nie wytrzymałby. Musiał być silny dla mamy, potrzebowała teraz jego najbardziej.  – Trzeba.. trzeba zadzwonić… oni muszą przyjechać. Pogotowie… Telefon… Barbaro…
               - NIE! SŁYSZYSZ?! NIE ZABIORĄ MI MOJEJ CÓRECZKI! NIE ODDAM IM JEJ, ROZUMIESZ?!
              

               - Molly była… ona… przepraszam. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Ona jest najważniejszą osobą w moim życiu i… nie mogę sobie wyobrazić tego, jak mam funkcjonować, kiedy nigdy więcej nie poczuję jej przy swoim boku.
               Słowa Lucasa odbijały się echem w moim umyśle. „Molly była..”. Dlaczego mówił o mnie w czasie przeszłym? Wokół mnie zgromadzony był tłum. Wszystkie kilkadziesiąt par oczu patrzyło na mnie z góry. Widziałam swoich znajomych, przyjaciół, nauczycieli, rodzinę. Mama klęczała, obejmowana silnym ramieniem ojca i wylewała gorzkie łzy. Wyglądała, jakby w ostatnim czasie nie robiła nic innego. Tato też nie był w najlepszej formie, miał podkrążone oczy i zdecydowanie zbyt gęsty zarost. Obok nich stał Lucas, ubrany w odświętny garnitur.
               Leżałam… leżałam w trumnie. W lewej dłoni miałam kilka świeżych kwiatów wrzosu, które idealnie komponowały się z białą, satynową suknią i kręconymi, rudymi puklami moich włosów. Nie miałam pojęcia, że świadomość towarzyszy nam nawet w ostatnich chwilach. Myślałam, że na łożu śmierci traci się zmysły, a potem ostatecznie umiera. I dalej nie ma nic. Tymczasem ja tu jestem, wraz z moim zimnym ciałem i żegnam się z najbliższymi, mimo że już nie mogą mnie usłyszeć. Widzę jak trumna się zamyka i osuwa w głąb ziemi. Chyba już się pogodziłam z tym, że odchodzę. Słyszę uderzenia piachu o zamkniętą trumnę. Zastanawiam się, ile jeszcze to będzie trwać. Czy będę tu tkwić do samego końca? Ale kiedy ma on nastąpić? Jeśli tak to wszystko ma wyglądać, to chyba jednak podziękuję.
               Wzięłam głęboki oddech, czując wzrastającą panikę. Nie wiem kiedy, zabrakło tu powietrza, ale coraz bardziej go potrzebowałam. Im silniejsza była potrzeba oddechu, tym zyskiwałam coraz większe panowanie nad własnym ciałem. Uderzałam o ścianę nade mną, mając nadzieję, że dzięki temu, ktoś usłyszy moje wołanie o pomoc. Łzy ciekły mi po policzkach litrami, kiedy poczułam lekkie szarpanie.

               Nagle o własnych siłach zerwałam się do pionu z krzykiem. Lewa ręka automatycznie powędrowała na klatkę piersiową i od razu poczułam silne i nienaturalnie szybkie uderzenia serca. Żywego serca.
               - Molly, skarbie – w jednej chwili zostałam zamknięta w silnym uścisku mojej rodzicielki. Tłumiąc cichy szloch, głaskała moje włosy. – Shhh, złotko, to tylko zły sen.
               - Mamo… ja.
               - Wiem, cii, spokojnie.
               Nadal płakałam. Obie płakałyśmy, trzymając się silnie siebie nawzajem, jakby w obawie przed utratą tej drugiej osoby. Miałam nadzieję, że choć przez chwilę uda mi się zapomnieć o swoim losie, jednak prawdy nie da się odwrócić. Możemy wmawiać sobie, co tylko dusza zapragnie, ale czymże są marne słowa w obliczu śmierci?
               Myślę, że mama wiedziała, że śniłam o własnej śmierci. Matki to chyba czują, nie? To chyba tym określa się instynkt macierzyński. Niestety ja tego już nie doświadczę. Nigdy nie dowiem się jak to jest trzymać w rękach cały swój świat.
Tata często opowiadał mi, jak czuł się, gdy po raz pierwszy wziął mnie na ręce. Mama ciężko zniosła poród i musiała zostać w szpitalu na dłużej, kiedy kilkudniowa ja, wróciłam z ojcem do domu. Za każdym razem, gdy mówił mi, że znalazł wtedy powód, by podnieść się z dna, miał łzy w oczach. Jedni nazwaliby go wtedy sentymentalną cipą, ale ja podziwiałam go, że tak swobodnie i otwarcie mówił o uczuciach.
Mój ojciec miał problemy z prawem, kiedy jeszcze zanim poznał mamę. Skusiła go wizja łatwych pieniędzy i nim się obejrzał, został całkiem sam, zadłużony na kilkadziesiąt tysięcy, uzależniony od hazardu i narkotyków. Minęło wiele długich i ciężkich lat, zanim wyszedł na prostą. Zawsze zgrabnie omijał ten temat, podczas opowieści o swoim życiu, wiedziałam jednak, że te kilka trudnych lat, spędził pod mostem lub w tanich motelach. Teraz, mimo trudnej przeszłości, jest dobrze znanym prawnikiem i wspaniałym ojcem.


***
               - Nie, oni są beznadziejni! – jęknęłam, oglądając zmagania naszych siatkarzy w telewizji. Przegrywali z Brazylią już 10:19, a w setach mieli różnicę jednego punktu.
               - Kto jest beznadziejny? – zagadnęła mama, wychodząc z kuchni.
               - Nasi – odpowiedział szybko tata, po czym wyrzucił ręce w powietrze i uniósł głos: - no odbij to, człowieku!
               Podkuliłam nogi i głębiej zanurzyłam się w miękkiej sobie, z politowaniem patrząc na rozgrywkę naszych.
               - Już przecież ja zagrałabym lepiej! – niemal krzyknęłam, wskazując otwartą ręką w kierunku telewizora po kolejnej przegranej akcji.
               - Polemizowałbym…
               - I ty, Brutusie przeciwko mnie?! Mamoo, tata mnie obraża!
               - William! – skarciła go mama i przytuliła mnie zza oparcia kanapy. -Molly, skarbie, przecież wiesz, że jesteś najlepsza.
               - W siatkówkę też?
               - Chyba coś mi się przypala! – jęknęła. Tak po prostu wybiegła z pokoju, zostawiając mnie w totalnym szoku. Siedziałabym tak z rozchylonymi ustami dłużej, gdyby nie zignorowany przez rodziców dźwięk dzwonka. Spojrzałam znacząco na tatę i zatrzymałam wzrok na jego profilu, dopóki nie raczył obdarzyć mnie krótkim spojrzeniem.
               - Mecz leci.
               - Ugh… chyba zmienię rodziców. Ci są już przeterminowani – mruknęłam pod nosem, podnosząc się z wygodnego siedzenia.
               - Słyszałem!
- Ja też – z kuchni dobiegł mnie dźwięczny głos mamy, upewniający mnie, że nikt tu już się ze mną nie liczy.
- Siemasz, Mollson, kurduplu!
- Mollson?! Kurduplu?! Co ci się dzisiaj stało?! – wpuściłam Lucasa do środka i zaprowadziłam w stronę schodów, po których chciałam wejść na górę do mojego pokoju, jednak ten ominął mnie i bezczelnie włączył się do rozmowy rodziców. Mama musiała przenieść się z kuchni do salonu, kiedy otwierałam drzwi przyjacielowi. – Lucas?
- No chodź, Molly, usiądź z nami, co będziesz tak stała?! – machnął na mnie ręką.
- Nie wierzę, co się z wami wszystkimi dzisiaj stało. Chyba przestaliśmy nadawać na tych samych falach.

***
Po skończonym meczu, oczywiście zakończonym porażką, razem piliśmy herbatę, pogrążeni w luźnej rozmowie. Chyba udało nam się ponownie odnaleźć wspólny język.
- Molly, mam dla ciebie świetną propozycję, ale nie przyjmuję odmowy!
- No to… nie! – wystawiłam mu język. – Co to za propozycja?
               Wyjął z wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki białą, ozdobioną czarnymi wzorkami kopertę i położył ją na stole.
               - To jest moja propozycja.
               Z wahaniem wzięłam ją do ręki, kilka razy rzucając przyjacielowi niepewne, pytające spojrzenie. Otworzyłam ją powoli, a to co zobaczyłam wewnątrz, całkowicie mnie zaskoczyło.
               - Co… co to jest?!
               - Bilety w jedną stronę. Do Japonii. I pieniądze. Mam zamiar zabrać cię w podróż dookoła świata. I nie przyjmuję sprzeciwów.
               - Lucas… - czułam napływające do oczu łzy. – Powiedz, że to nie są pieniądze, które od kilku lat zbierasz na nowy motocykl.
               - Może…
               - Nie. Nie mogę tego przyjąć. Przepraszam. Nie polecę z tobą, Lucas. Nie, kiedy chcesz wydać na mnie swoje ciężko zarobione pieniądze.
               - Molly – chwycił mnie za ramiona i popatrzył głęboko w oczy. – Zbierałem je na marzenia. A w tej chwili moim jedynym i największym marzeniem, jest sprawić, by te ponad dwa miesiące, były najlepszymi dwoma miesiącami twojego życia. Nie chcę, byś spędziła je siedząc na kanapie przed telewizorem.
               Teraz już się nie powstrzymywałam. Łzy płynęły po moich policzkach, jedna po drugiej, jakby nigdy nie zamierzały przestać. Spojrzałam w zaszklone oczy mojej mamy, a potem przeniosłam wzrok na tatę. Oboje wykazywali głębokie wzruszenie, ale niczym nie mogło się ono równać z tym, co czułam w środku. Nigdy nie pomyślałabym, że ktoś byłby w stanie poświęcić dla mnie tak wiele. Już sam fakt, że Lucas chce zrezygnować z kupna motocyklu, łamał mi serce. Jeszcze miesiąc temu cieszył się, że została mu tylko jedna wypłata z pracy, do której zatrudnił się dorywczo, i będzie mógł kupić sobie to wymarzone cacko. Miał już nawet wybrany konkretny model i kolor. Nie mogłam mu tego zrobić. Nie mogłam zabrać mu tego szczęścia.
               - Mamo… - jęknęłam drżącym głosem. – Powiedz coś, proszę.
               Jednak ona wybiegła z pokoju, nie mogąc już opanować łez.
               - Tato?
               - Lucasie, to bardzo ładnie z twojej strony, ale nie wiem, czy nie jest to zbyt ryzykowne…
               - Obiecuję, że osobiście zadbam o to, by Molly dotarła do domu cała, zdrowa i przede wszystkim… szczęśliwa.
               - Nie wiem… Molly, to zależy od ciebie i od tego, czy chcesz z nim polecieć.
               - Tato, ja nie mogę. Po prostu nie potrafię. A mama? Nie mogę was zostawić teraz. Nie mogę JEJ zostawić. Widzisz przecież w jakim jest stanie!
               - Porozmawiam z nią, a wy może pójdźcie na górę – wstał i ruszył do kuchni, gdzie mama schowała się, by wypłakać w samotności swoje łzy wzruszenia.
               - Znaczy, ja muszę lecieć. Zadzwoń do mnie jak się zdecydujesz.

               Po schodach weszłam mechanicznie, ale nie weszłam do swojego pokoju. Usiadłam na najwyższym stopniu i wsłuchiwałam się w dochodzące z dołu odgłosy rozmowy.
               - Ona nie może jechać.
               -  Barbaro…
               - POWIEDZIAŁM NIE! Nie zgadzam się! Nie odbiorą mi jej, rozumiesz?!
               - Kochanie, o czym ty w ogóle mówisz? Nikt nie będzie ci jej odbierał.
               - Powiedziałam już, że nie wyrażam zgody na żaden wyjazd!
               - Ona musi jechać! Musi zacząć korzystać z życia, póki jeszcze może. Później będzie za późno i dobrze o tym wiesz!
               - Nie mów tak…
               - CO? MAM NIE MÓWIĆ, ŻE NASZA CÓRKA UMIERA? MAM WIERZYĆ W CUD, A POTEM PŁAKAĆ, ŻE SIĘ NIE ZDARZYŁ? NIKT NIE GWARANTOWAŁ JEJ DŁUGIEGO, SZCZĘŚLIWEGO ŻYCIA, WIĘC PRZESTAŃ WMAWIAĆ SOBIE, ŻE TAKIE BĘDZIE!
               - PRZESTAŃCIE! – wrzasnęłam, zbiegając po schodach. Nie obdarzyłam ich żadnym spojrzeniem, po prostu wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami.
               Biegłam po piaszczystych ścieżkach, dopóki nie zmorzyło mnie zmęczenie. Mimo, że znam każdą z nich na pamięć, początkowo nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęło padać. Usiadłam na dużym kamieniu, leżącym przy drodze, podkuliłam nogi i wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Nie przejmowałam się, że kamień był mokry, i tak miałam przemoczone całe ubranie. Do domu postanowiłam wrócić, kiedy moje ramiona pokryły się gęsią skórką. Tym razem szłam, bardzo powoli, chcąc jak najbardziej oddalić w czasie moment mojego wejścia przez drzwi domu.

               - Molly, jesteś wreszcie! – mama podbiegła do mnie i zamknęła w mocnym uścisku, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. – Gdzie ty byłaś?! Jesteś cała mokra!
               - Padało… - mruknęłam. – Idę się umyć.
               Wyswobodziłam się z uścisku i weszłam po schodach, chcąc jak najszybciej znaleźć się pod prysznicem.

***
                Już w piżamie, leżałam na swoim wygodnym łóżku z laptopem i przeglądałam kolejną już stronę ze świeżymi plotkami o gwiazdach. Do sieci wyciekło nagie zdjęcie jakiejś mało popularnej celebrytki. Kontrowersyjna piosenkarka po raz kolejny poddała się operacji plastycznej, tym razem powiększyła sobie pośladki.
               - Molly, czy mogłabyś zejść na chwilę? – moje jakże interesujące zajęcie, zostało przerwane przez głos mojego taty, dobiegający ze schodów.
               Wstałam i ruszyłam na dół, ciekawa, czego chcą ode mnie o tak późnej porze.
               - Tak?
               - Usiądź, proszę – tata wskazał na fotel przed sobą. Uuu, robi się ciekawiej. Fotel oznacza poważną rozmowę.
               - Razem z tatą przeprowadziliśmy dość… ostrą wymianę zdań, której niestety byłaś świadkiem. Jednak po twoim wyjściu, jeszcze raz rozparzyliśmy wszystkie za i przeciw. – Nie wiem dlaczego, podczas poważnych rozmów rodziny Sky, rodzice przyjmowali formalny język i rzeczowy ton. Czasami wydawało się to wręcz przerażające. Jak na rozmowie kwalifikacyjnej.
               - Ostatecznie postanowiliśmy zdać się na twoją decyzję. Chcesz, okej. Nie chcesz, dobrze. Nie będziemy narzucać ci naszych opinii. Masz w końcu osiemnaście lat, możesz decydować sama za siebie i chcemy, żeby właśnie tak było.
               - Czyli… zgadzacie się?
               - Jeżeli tylko chcesz jechać.
               - Ale… ja nie wiem.

               No właśnie… Nie wiem? Czy nie chcę wiedzieć? Oczywistym jest, że bardzo podobała mi się propozycja Lucasa. Zwłaszcza, ze już dawno obiecaliśmy sobie, że kiedyś, kiedy będziemy dorośli, wyruszymy razem w podróż dookoła świata. Jednak teraz, gdy jesteśmy starsi, dziecięce marzenia wydają się być takie… nierealne, odległe. Z biegiem lat bledną nasze różowe okulary i zaczynamy patrzeć na świat oczami człowieka doświadczonego.
               Uświadomiłam sobie, że potrzebuję powrotu do przeszłości. Do beztroskiego dzieciństwa, w którym problem kończy się, gdy kolega odda ukradzioną kredkę. Moją kredką było szczęście, które już dawno zostało mi odebrane.
               Chyba.. chyba podjęłam już decyzję. I, choć ciężko mi na myśl, że mogę nie wrócić, czuję, że muszę zacząć walkę o własne szczęście, póki nie jest jeszcze za późno.

               - Kocham was – szepnęłam i uściskałam mocno najpierw mamę, a potem tatę, który czule ucałował moje czoło i wzięłam od nich kopertę. – Dziękuję za to, że jesteście.





No, hej!
No to mamy rozdział 2. 
pisałam go przez osiem godzin, z kilkoma niewielkimi przerwami i muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt
opinię zostawiam Wam, mam nadzieję, że się podoba! 

Po raz kolejny proszę o polecanie mojego bloga innym oraz o komentarze 

Dziękuję :*

3 komentarze:

  1. jejku cudowny rozdział i smutna historia zarazem, ale fajnie że się jednak zgodziła na ten wyjazd , czekam na nn i życzę weny :* :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju... Przeraziłam się jak była ta scena ze snu.. Lucas jest taki słodki! Dobrze, że zgodziła się na ten cały wyjazd. Dobrze jej to zrobi.
    Czekam na następny

    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń