Niewysoka
rudowłosa dziewczyna niemal wbiegła przez rozsuwane, szklane drzwi do budynku
lotniska. Odległość, dzielącą ją od kasy biletowej pokonała szybkim truchtem,
kierując się zdobiącymi ściany bądź podwieszonymi na stalowych linkach
kierunkowskazami. W oczach miała łzy, które raz po raz wypływały na jej
zaróżowione policzki. Chłopak, którego zastawiła na ławce, cały czas na niej
siedział. Mimo, że bardzo chciał pobiec za przyjaciółką i ją zatrzymać, nie
zrobił tego. Zaczął bowiem zauważać, jak samolubnie zachował się, proponując
jej wyjazd. Dziewczyna była bardzo zżyta z rodzicami i niezależnie od więzi,
jaka łączyła ją i Lucasa, to z nimi, nie z przyjacielem powinna spędzić
ostatnie chwile życia. Szatyn chciał mieć Molly dla siebie, zapominając o ludziach,
którzy poświęcili jej wychowaniu ostatnie osiemnaście lat swojego życia. Było
mu najzwyczajniej w świecie wstyd za to, że kazał jej wybierać pomiędzy
najważniejszymi w jej życiu osobami. Przeklął pod nosem i zerwał się na równe
nogi. Niewiele myślał pędząc wśród tłumów gnieżdżących się po przestrzennych
korytarzach. Ciężka walizka skutecznie utrudniała mu poruszanie. Najchętniej
zostawiłby ją na środku ulicy, wiedział jednak, że nie może tego zrobić głównie
ze względu na znajdujące się w niej dokumenty.
Kiedy
znalazł przyjaciółkę, ona stała już przy kasie i uśmiechała się smutno do
siedzącej za ladą kobiety.
-
Dzień dobry, chciałabym kupić bilet w jedną stronę do Nowego Jorku.
-
Jaki termin by panią zadowalał?
-
Najlepiej zaraz. Naprawdę spieszy mi się do domu.
-
Zobaczymy, co da się zrobić - odpowiedziała młoda kobieta i spojrzała na ekran
komputera, stojący przed jej twarzą. Wystukała na klawiaturze odpowiednie
polecenie, a gdy z powrotem spojrzała w stronę Molly, na jej twarzy malowało
się współczucie. - Bardzo mi przykro, Wszelkie loty nad oceanem zostały
odwołane z powodu silnych sztormów. Najbliższe wolne terminy są dopiero za
tydzień, jednak wszystko jest teraz uzależnione od warunków pogodowych w
tamtych rejonach, dlatego nie mamy pewności, czy również one nie zostaną
odwołane.
-
A jakieś nad lądem? Z przesiadkami? Nic?
-
Bardzo mi przykro, nie możemy pani pomóc.
-
Dobrze dziękuję - posłała jej smutne spojrzenie i odeszła. Gdy tylko jej wzrok
padł na sylwetkę przyjaciela, podbiegła do niego i wtuliła się w jego
umięśnione ciało. - To są chyba jakieś żarty! Odwołali wszystkie loty, nie mam
jak dostać się do domu!
-
Spokojnie, Molly. Coś sie wymyśli.
-
Ty nie rozumiesz, Lucas! Ja muszę wrócić do domu, tłumaczyłam ci dlaczego. I
przepraszam za to, że zrobiłam ci nadzieję na miło spędzony miesiąc, ale ja po
prostu nie mogę z tobą pojechać! - mówiła, a głos zaczął jej drżeć.
Wychwyciwszy to lekkie załamanie, przyjaciel chwycił ją mocno za ramiona i
odsunął, by spojrzeć głęboko w jej zielone oczy.
-
Rozumiem, Molly. Rozumiem cię i to ja powinienem ciebie przeprosić a nie ty
mnie. Więc przepraszam. Przepraszam cię za to, że kazałem ci wybierać, że
pozwoliłem, byś się tak zamartwiała. Chciałem tylko, żebyś po raz ostatni była
naprawdę szczęśliwa. Nie powinienem był odcinać cię od rodziców.
-
Dziękuję. Potrzebowałam tego - szepnęła.
-
Czego? - spytał zdziwiony.
-
Zrozumienia.
Molly, chodź, pojedziemy do rezerwatu,
przemyślimy sobie wszystko na spokojnie - odezwał
się
Lucas po dłuższej ciszy.
-
Jakiego rezerwatu?
-
A jak myślisz, gdzie mielibyśmy spać? Rozmawiałem przez telefon z pewną bardzo
sympatyczną kobietą. Ma na imię Sai. U niej pomieszamy przez kilka dni,
przeczekamy te burze i wtedy na spokojnie wrócisz do domu, dobrze? - powiedział
Lucas i cmoknął przyjaciółkę w czoło.
-
A co wtedy będzie z tobą?
-
Cóż, pewnie też wrócę, a szkoda, bo bardzo chciałem trochę pozwiedzać.
-
Jeszcze przyjdzie na to pora. Obiecuję ci, zwiedzisz jeszcze cały świat,
spełnisz nasze dziecięce marzenie, tylko że już nie ze mną, przepraszam.
-
Nie, Molly. Naszym dziecięcym marzeniem było, żeby zwiedzić świat razem. W
pojedynkę tego nie zrobię i nawet nie próbuj mnie namawiać, bym zabrał ze sobą
kogoś innego. To z tobą chciałem wyjechać. Z tobą, nie z Ashley, nie z Trevorem,
nie z Zickiem albo Jackiem. Jeśli nie będę mógł zrobić tego z tobą, nie
przyjadę tu więcej nawet za dziesięć lat z żoną i dziećmi.
Molly
spuściła lekko głowę, czując, że emocje zaraz wezmą nad nią górę. Słowa
przyjaciela bardzo nią wzruszyły. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że to
marzenie tak dużo dla niego znaczy. Natomiast Lucas nie mógł uwierzyć, że
dziewczyna traktowała je tylko jak kolejny wytwór wybujałej dziecięcej
wyobraźni. Miał głęboką nadzieję, że zdołają je kiedyś razem spełnić. Pamiętał
bardzo wyraźnie te burzowe noce spędzone pod kołdrą w jej pokoju. Oboje bali
się burz, jednak, gdy byli razem, starali się udawać przed sobą twardych. Nie
wychodziło im to za dobrze, ponieważ, gdy tylko piorun z sykiem rozdzierał
niebo na pół, chowali głowy pod pościel. Kiedy jednak ulewa ustawała, a chmury
odpływały w dal, wychodzili z ukrycia i zamiast tak jak inne dzieci w ich wieku
polecieć do zabawek, oni kucali przy wielkim globusie, na kolana kładli atlasy
świata i wybierali miejsca, które kiedyś zwiedzą we dwoje. Zakręcali wielką
kulę, po czym jedno z nich z zamkniętymi powiekami przykładało do niego
paluszek i otwierało oczy ciekawe miejsca, jakie wskaże. Później sprawdzali je
w atlasie i wspólnie decydowali, czy jest warte zwiedzenia, czy nie. Chcieli
odwiedzić każdy zakątek kuli ziemskiej, jednak oboje wiedzieli, że nawet, gdyby
Molly została z nim teraz w Japonii, nie starczyłoby im na to czasu. Biorąc to
pod uwagę, Lucas ułożył w głowie plan, według którego zdążyliby zobaczyć
najpiękniejsze miejsca w Europie i spędzić trochę czasu w domu, zanim stanie
się to, co tak bardzo chcą odwlec w czasie. Jednak paradoks życia polega na
tym, że chwile najmniej pożądane przychodzą do nas najszybciej, natomiast na
te, których pragniemy, musimy czekać w nieskończoność. Molly czekała. Czekała
cierpliwie, aż szczęście samo do niej przyjdzie, nie zauważając, jak życie
ucieka jej między palcami niczym drobne ziarenka piachu, chwytane w małe
dziecięce rączki w piaskownicy.
Szli
więc z powrotem, ciągnąc za sobą walizki. Molly nadal pozostawała głęboko
poruszona słowami przyjaciela. W jej oczach nieprzerwanie od piętnastu minut
gromadziły się łzy, zarówno te słone, spowodowane wewnętrzną udręką, jak i
słodkie, wywołane wyznaniem Lucasa. Po raz kolejny od jakiegoś czasu
wstrząsnęła nią jego dojrzałość. Uświadomiła sobie, że dotąd nie doceniła
szczęścia, jakie zesłał na nią Bóg. Zawsze czekała na chwilę, kiedy będzie
mogła z ręką na sercu powiedzieć, że jest szczęśliwa. Nie spodziewała się
jednak, że ta chwila nadejdzie tak szybko, a tym bardziej nie w ten sposób ją
sobie wyobrażała. Jako mała dziewczynka lubiła odpływać w głąb krainy marzeń,
gdzie zanurzona w wielkim jaccuzi z pianą popijała drinka, patrzyła prosto w
oczy swojego męża, a tym jednym spojrzeniem przelewała na niego całą miłość,
jaką go darzy. Teraz uderzyło w nią to z taką siłą, że nieświadomie upuściła
walizkę z ręki i pozwoliła torbie osunąć się z jej ramienia. Łzy zaczęły jedna
po drugiej sączyć się z jej oczu, natomiast ona wybuchła niepohamowanym
śmiechem. Zdawała sobie sprawę z tego, że każdy, kto przechodził obok nich
widział w niej osobę chorą psychicznie, jednak nie przywiązywała do tego
najmniejszej wagi. Zawsze zależało jej na dobrej opinii innych, ale teraz w
ogóle nie obchodziło jej to, co pomyśli o niej obcy człowiek.
Lucas
w osłupieniu patrzył na przyjaciółkę, analizując powód jej niecodziennego
zachowania, kiedy ona tak po prostu rzuciła mu się w ramiona.
-
Jestem szczęśliwa, Lucas - szeptała przez łzy, śmiejąc się cicho. - Wiem, że
umieram, że nigdy nie będę mogła zrobić tak wielu rzeczy, o których marzyłam,
ale cholera, Lucas! Jestem szczęśliwa. Mam rodziców, którzy mnie kochają, mam
Ashley, najlepszą przyjaciółkę, jaką mogłabym sobie wymarzyć. No i ciebie. Mam
ciebie, a to największe szczęście, jakie mnie spotkało. I... już mnie nie
obchodzi, czy spełnię jakiekolwiek ze swoich marzeń, bo to najważniejsze już
się spełniło. Doznałam szczęścia i to w najpiękniejszej jego postaci. Dziękuję
ci.
Nie
wiedziała, że potrafi jeszcze uśmiechać się tak szeroko i śmiać tak głośno.
Całkiem zapomniała, jakie to wspaniałe uczucie, a teraz miała ochotę nigdy nie
rozstawać się z uśmiechem. Już nie obchodziło jej to, że jest tysiące
kilometrów od rodziców, bo i tak wiedziała, że są przy duszą i myślami, tak jak
ona na zawsze pozostanie w ich sercach. Tylko to liczy się bardziej niż setki
chwil spędzonych obok siebie.
Jechali
kolorową taksówką ulicami Tokio. Poranek całkowicie rozjaśnił niebo, a rażące
promienie słońca skutecznie stłumiły blask neonów zdobiących wieżowce. Molly
pomyślała sobie, że jeżeli teraz urok tego miasta tak nią poruszył, to co to by
było, gdyby podróżowała tu nocą? Dodała to do listy, rzeczy, które musi zrobić,
zanim wróci do domu. Droga minęła szybko. W ciszy przyglądali się mijanym
wieżowcom pełni podziwu dla idących chodnikiem ludzi. Nawet wcześnie rano Tokio
tętniło życiem.
Kiedy
kolorowe budynki zaczęły ustępować miejsca tym mniejszym i skromniejszym, aby i
te w końcu zniknęły z pola widzenia na rzecz niewielkich chatek, taksówka się
zatrzymała. Lucas zapłacił kierowcy, który pomógł mu wyjąć bagaże z samochodu.
Molly zauważyła biegnącą w ich kierunku kobietę po czterdziestce.
-
Witam was, nareszcie! - zawołała z mocnym akcentem, machając im na powitanie, a
gdy w końcu zbliżyła się na tyle, by móc normalnie rozmawiać, zwróciła się do
dziewczyny. - Ty musisz być Molly, tak? Na pewno, bo na chłopka mi nie
wyglądasz! Nazywam się Sai Tomokuro. Rozmawiałam przez telefon z twoim
przyjacielem.
-
Wiem, wiem. Lucas mi mówił, że zarezerwował u pani nocleg na kilka nocy.
-
Tak, tylko bardzo ciebie proszę, Sai. Mam na imię Sai, nie Pani - roześmiała
się serdecznie. Molly od razu ją polubiła. Spodobało się radosne podejście do
życia kobiety i, mimo że znały sie zaledwie kilka minut, wiedziała, iż ich
relacje rozwiną się w bardzo dobrym kierunku. Uśmiechnęła się szeroko.
-
Dobrze, Sai.
-
Lucas, nie dźwigaj tak tych tobołów! Zaraz zawołam syna, to pomoże ci przenieść
je, gdzie trzeba. Naoki! - zawołała gdzieś w stronę, z której przyszła, a po
chwili pojawił się wysoki chłopak o patykowatej budowie ciała. Po jego
dziecięcej twarzy można by oszacować, że miał nie więcej, jak czternaście lat,
ale jego wzrost i niezwykle długie kończyny mówiły coś innego. Czarna, prosta
grzywka leciała mi do oczu, dlatego co chwilę odganiał ją energicznym ruchem
głowy, co przypominało jakiś nerwowy tik. Gdy stanął obok Sai, która w
ojczystym języku poleciła mu zajęcie się walizkami, Molly uderzyło podobieństwo
między tą dwójką. Mieli niemal jednakowe rysy twarzy, a z ich czarnych oczu
tryskała ta sama radość, która przy każdym spotkaniu ze wzrokiem nastolatki,
wywoływała u niej uśmiech.
Naoki
podszedł do Lucasa i mruknął coś po japońsku, po czym chwycił rączkę jednej z
walizek i bez większego problemu uniósł ją do góry.
"Jak
to możliwe, by taki chudy chłopak miał w sobie tyle siły?!" - pomyślała
Molly, gdy chłopak wraz z jej przyjacielem odeszli w stronę ozdobnych domków.
-
Ryż moja droga. Ryż i ryby. - odezwała się Sai, a do dziewczyny dotarło, że
wypowiedziała swoje myśli na głos. - Może jest to dość oklepane, ale
uwierz, że u nas je się to od pokoleń i każdy jest silny i zdrów, jak ryba!
-
Przepraszam, to miało zostać w mojej głowie. Nieświadomie wypowiedziałam to na
głos.
-Nie
szkodzi! Tutaj szczerość się ceni. Człowiek jest prawdziwy dopiero wtedy, kiedy
jego myśli są zgodne ze słowami.
Drewniane,
piętrowe domki, których dachy przypominały wielkie baldachimy bardzo
przypadły do gustu Molly. Panowała tu taka zgodność z przyrodą, że wydawało
się, jakby człowiek przypadkowo trafił kilkaset lat wstecz. W czasach postępu
technologii natura została niemal całkowicie zastąpiona sztucznością. Mimo
nacisku władz miast na rozbudowę "zielonych stref", ludzie biznesu,
zmęczeni swoim codziennym życiem, nie chcą marnować czasu na dbanie o przyrodę.
Molly jednak zawsze była wrażliwa na jej piękno. Potrafiła zatracić się
całkowicie w widoku drzew o pięknych, bladoróżowych kwiatach, zasadzonych w
ogrodzie.
Wnętrze
ich domku urządzone było zaskakująco... miejsko. Może nie przypominało uniwersalnych
hotelowych pokoi, było w nim znacznie przytulniej, jednak podobieństwo tego
miejsca do nowojorskich mieszkań zaskoczyło nastolatkę. Jak widać Sai postarała
się, by jej rezerwat przypadł do gustu zarówno ludziom chcącym uwolnić się od
wielkomiejskiego szumu, jak i typowym miastowym, silnie związanym z
nowoczesnością.
Po
całkowitym rozpakowaniu swoich rzeczy, Molly postanowiła skontaktować się z
rodzicami. Chwyciła do ręki słuchawkę leżącego na stoliczku telefonu
stacjonarnego i wpisała właściwy numer. W ostatniej chwili powstrzymała się
przez wciśnięciem zielonej słuchawki, klepnęła sie lekko w czoło, a gdy po
pokoju rozniósł się cichy dźwięk uderzenia, roześmiała się z własnego
roztargnienia. Lucas, słysząc śmiech przyjaciółki, opuścił swój pokój i zapukał
lekko w otwarte drzwi sypialni Molly. Był trochę zaniepokojony dziwnym
zachowaniem dziewczyny. Jeszcze kilka dni temu była skłonna cały dzień spędzić
na wylewaniu słonych łez pod kołdrą, teraz jednak nie rozstawała się z
uśmiechem i co chwilę wybuchała śmiechem. Przez chwilę pomyślał nawet, że
trudna sytuacja przyjaciółki mocno odcisnęła się na jej psychice. Odgonił
jednak te myśli tak szybko, jak się pojawiły, nie chciał bowiem myśleć o niej,
jak o wariatce.
-
Chciałam zadzwonić do rodziców. Wiesz, powiedzieć im, że już dotarliśmy i takie
tam.
-
To dlaczego nie dzwonisz?
-
Mówię przecież, że chciałam. Ale nie mogę, oni pewnie sobie teraz smacznie
śpią. Całkiem zapomniałam o różnicy czasowej! Napisze im maila, tata ciągle
sprawdza pocztę, więc szybko odczytają wiadomość - powiedziała na jednym tchu i
zerwała sie na równe nogi, by wygrzebać z szafy schowanego tam laptopa.
Poczekała,
aż sie włączy i połączyła się z Internetem, hasło do Wi-Fi zapisane było na
malutkiej, białej karteczce, leżącej na stoliczku obok telefonu.
Molly
chciała od razu poinformować rodziców, planowała bowiem jeszcze dzisiaj
zwiedzić okolicę. Nie zwracając uwagi na przyjaciela, który czekał na
jakąkolwiek reakcję z jej strony, a w końcu zrezygnowany wrócił do swojego
pokoju, włączyła pocztę internetową i zaczęła pisać.
"Cześć
Mamo i Tato!
Pozdrawiam
gorąco z przepięknej Japonii. Jesteśmy w rezerwacie od jakiejś godziny, a ja
już zdążyłam zakochać się w okolicy! Dzisiaj zostaniemy jeszcze tutaj, ale
jutro uderzamy w Tokio! Nie mogę się doczekać. Miałam moment zawahania na
lotnisku, kiedy chciałam wrócić. Po prostu tęsknię za Wami i uznałam, że to
trochę nie w porządku zostawiać Was samych. Zamierzałam już kupić bilet
powrotny, ale pech chciał, że z powodów pogodowych loty nad oceanem zostały
zawieszone i jesteśmy jakby zawieszeni. Ale zostaję. Tak postanowiłam, chociaż
Lucas jeszcze o tym nie wie. Zamierzam powiedzieć mu później. Na pewno się
ucieszy! Teraz jestem u siebie w pokoju. Mamy wspólny domek urządzony bardzo
nowocześnie. Jest tutaj wszystko to, co znajduje się w normalnym mieszkaniu,
więc niczego nam nie brakuje. Chciałabym napisać, jak minął mi lot, ale nie mam
pojęcia! Całą podróż przespałam! Szkoda, że nie będziemy mogli normalnie
porozmawiać przez te różnice czasowe, ale obiecuję odzywać się jak najczęściej!
Całusy
Molly<3"
Korzystając
z okazji, włączyła jeszcze Facebooka i wystukała podobną wiadomość do swojej
przyjaciółki.
Późnym
wieczorem, wędrując między niskimi drzewami, których kwiaty zdawały się mienić
wszystkimi kolorami tęczy, Molly poczuła, jak ich piękno przeszywa ją na
wskroś, powodując głębokie wzruszenie. Z tego miejsca emanował spokój tak
silny, że ogarnąłby wszystkich, którzy choć na chwilę pozwolili sobie oderwać
się od codziennej monotonii i oddać się pięknu natury.
Jedno
drzewo przykuło większą uwagę dziewczyny. Nie różniło się specjalnie od
pozostałych, jednak to nie jego kwiaty sprawiły, że nastolatka przystanęła pod
jego konarem i zadarła głowę do góry. Miliony maleńkich iskierek błyszczały na
cienkich gałęziach, które wydawały się uginać pod ich ciężarem. Molly nie
potrafiła zlokalizować źródła tych światełek, dopóki jedno z nich nie uniosło
się i nie odleciało gdzieś w dal, znikając w ciemności nocy.
-
Robaczki świętojańskie... - szepnęła sama do siebie, oczarowana tym pięknym
widokiem.
-Hotaru
- odpowiedział jej głos. Sai stała kilka metrów za dziewczyną i przyglądała się
jej w ciszy. - Jedna z naszych legend mówi, że chowają one w sobie dusze
naszych zmarłych przodków. Nie wiem, czy to prawda. W tych czasach ludzie
bardziej przywiązują wagę do realizmu, ale... ja wolę wierzyć. W ten sposób
łatwiej przyjąć do wiadomości to, że niektórych osób nie ma już z nami... i już
nigdy nie będzie. Nie czuć tej pustki, gdy wiemy, że ich dusze są z nami i
wypełniają swoim ciepłem światełka hotaru.
Nie
odpowiedziała, w zamian za to przywołała w myślach wiecznie uśmiechniętą twarz
swojego dziadka. Pragnęła wierzyć, że on również ma swoje miejsce w jednym z
tych małych robaczków tak bardzo, aż wypełniła ją nadzieja. Przeszło jej nawet
przez myśl, że niedługo również trafi na listę duszyczek ukrytych w
hotaru. Chodziła na biologię, wiedziała, że to specjalny mechanizm
odpowiada za światło wydobywające się ze świetlików, a nie dusze zmarłych. Mimo
to miała nadzieje, że jest w tej opowieści choć odrobina prawdy.
Mógł
to być przejaw strachu. Molly, odkąd pamięcią sięga, zawsze była realistką. Nie
w jej stylu było fascynowanie się legendami czy powieściami science-fiction.
Teraz jednak bała się, że po śmierci wszystkiego zabraknie. Nie wiedziała czego
się spodziewać, nie mogła wiedzieć. Miała więc nadzieję, że zamiast wkroczenia
w bezkresną pustkę, jaką sobie wyobrażała, stanie się stróżem swoich bliskich w
postaci małego robaczka świętojańskiego. Chciało jej się śmiać z tego, jak
absurdalnie to brzmiało. Dziewczyna miała wielką ochotę podzielenia się swoimi
myślami z Sai, jednak nie zrobiła tego w obawie, że kobieta wyśmieje jej nazbyt
dosłowną interpretację słów. Nawet nie wiedziała, czy mówiła prawdę! Równie
dobrze, mogła wymyślić tę historię na poczekaniu i z rozbawieniem przyglądać
się, jak nastolatka poruszona wyznaniem, wpada w wir własnych przemyśleń o
śmierci. Sam fakt, że tak młoda osoba, jak Molly, tak często pogrążała się
myślom własnym odejściu, wzbudza niepokój. Molly powinna cieszyć sie życiem, a
nie wyczekiwać jego końca. Tymczasem cały czas lawirowała życiem a śmiercią,
oddając się całkowicie wizji pożegnania.
-
Jak to jest, gdy się umiera? - spytała, nie myśląc zbytnio nad sensem
wypowiedzianych słów, ani nad tym, do kogo je zwraca. Nie oczekiwała
jakiejkolwiek reakcji ze strony Sai, a bynajmniej nie spodziewała się tego, że
kobieta odpowie. Wiedziała bowiem, że odpowiedzi na nie wśród żywych nie
znajdzie. Natomiast Sai jak nikt inny wiedziała, co to znaczy umierać. Tyle
razy w swoim życiu spotkała się ze śmiercią, że przyjęła ją, jako piętno
naznaczone na jej rodzinę.
-
Najpierw jest strach. Panika. Nie wiesz, co cię czeka, a niewiedza wzbudza
niepokój. Potem pojawia się akceptacja i już nie przejmujesz się, czy będzie
coś po drugiej stronie ani czy w ogóle jest coś takiego, jak druga strona. Po
prostu leżysz i już nie walczysz z wszechogarniającą bezwładnością. Nie możesz
mówić ani się poruszać. Wtedy nie tyle akceptujesz, ale oczekujesz swojego
odejścia. Wiesz, że to, co cię czeka, będzie lepsze, niż to, czego
doświadczyłaś i chcesz, najzwyczajniej w świecie chcesz odejść. I wtedy to
następuje.
Nastolatka
spojrzała na kobietę pytającym wzrokiem. Sai wydawała się nieobecna, jakby
odpłynęła daleko do tylko sobie znanej krainy marzeń i fantazji. Wiedziała
jednak, o co Molly chce ją zapytać, dlatego zanim usłyszała pytanie z ust
dziewczyny, odwróciła się do niej i spojrzała głęboko w jej zielone oczy.
-
Mam dopiero czterdzieści pięć lat, a czuję się, jakbym miała co najmniej dwa
razy tyle. Los nigdy mnie nie szczędził. Gdy miałam dziesięć lat zmarli moi
rodzice. Jedno po drugim. Musiałam się nimi opiekować, patrzeć w ich mętne oczy
i czekać, aż odejdą. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego, co czułam, kiedy
prosili, bym była silna, żebym nie płakała. Nie wiesz, jakie myśli tłukły się w
mojej głowie przez te wszystkie godziny, kiedy w ciemnym pokoju starałam się
utrzymać w górze opadające ze zmęczenia powieki, bo wiedziałam, jakie koszmary
przyniesie sen. Ale w końcu dorosłam. Poślubiłam mężczyznę swojego życia i
urodziłam mu czworo dzieci. Dwoje z nich nie doczekało się nawet pierwszego
tchnienia, a zostały zakopane pięć metrów pod ziemią. Mój mąż zmarł, kiedy
byłam w ostatniej ciąży. Znam się ze śmiercią, jak stare dobre przyjaciółki. -
Uśmiechnęła się gorzko.
-
Bardzo mi przykro...
-
Mi też -szepnęła, ścierając wierzchem dłoni łzę z policzka. - Mi też.
Molly
również poczuła, jak jej oczy wypełniają się dobrze znaną słoną cieczą. Po raz
kolejny poczuła, jak silna więź tworzy się między nią, a tą nowo poznaną
kobietą. Sai nieświadomie stała się jej duchową powierniczką. Jedyną osobą,
której mogła w pełni zaufać. Oczywiście, miała jeszcze Lucasa, jednak
potrzebowała kogoś, kto posłużyłby jej dobrą radą. Potrzebowała człowieka
doświadczonego przez życie, natomiast jej przyjaciel żył każdą chwilą, mając
wszystko na wyciągnięcie ręki. Dla niego również była to nowa sytuacja, z którą
niekoniecznie sobie radził. Prawda była taka, że był przerażony, i chociaż starał sie udawać przed Molly
twardego i niewzruszonego, każdej nocy pozwalał łzom opuścić azyl jego oczu i
zabrać ze sobą wszystkie złe myśli.
-
Ja tez umieram - odezwała się nagle. Zignorowała pytające spojrzenie Sai,
nieprzerwanie wpatrując się w dal. - Od urodzenia choruję na serce. Zawsze
wiedziałam, że nie dane mi będzie żyć długo, ale osiemnaście lat to
zdecydowanie za mało, by umierać. Nie jestem na to gotowa i po prostu się boję.
Jestem wręcz przerażona wizją własnej śmierci! Staram sie o tym nie myśleć, ale
to ciągle do mnie wraca. Z tego miejsca jestem w stanie stwierdzić, że jestem
szczęśliwa, jednak to nic nie zmienia. Nie mogę zaakceptować śmierci,
zaprzyjaźnić się z nią. Nie mogę traktować jej jak nieodłącznej części świata,
bo gdy ja odejdę, nie będzie już nic. Nic dla mnie. Mnie już nie będzie, a z
tym nie mogę sie tak po prostu pogodzić.
-
Nie możesz godzić sie ze śmiercią, Molly. Zaakceptowanie jej jest równoznaczne
z poddaniem się, a jeśli w grę wchodzi życie, trzeba walczyć do ostatniego
tchu, nawet jeśli od początku jesteś na straconej pozycji. Ja dałam się porwać
jej wpływom już dawno, ale ty musisz walczyć. Gdy oczekujesz na jej przyjście,
twoja dusza umiera, choćby ciało pozostawało pełne życia. Sama musisz podjąć
decyzję, które tchnienie będzie twoim ostatnim oraz, kiedy będziesz gotowa, by
odejść ze śmiercią jak równy z równym. Ale nie myśl o tym, póki serce bije
równie żywo, jak patrzą twoje oczy. Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale
jednym spojrzeniem człowiek potrafi przekazać więcej niż jakimikolwiek słowami.
Dzieje się tak dlatego, że żaden język świata nie posiada na tyle rozbudowanego
słownika, by w pełni objąć w słowa głębię naszych uczuć. Nawet najprościej
brzmiące w naszych głowach myśli, stają się trudniejsze do zrozumienia, gdy
przychodzi nam wypowiedzieć je na głos. I nie ma takiego słowa, które nazwałoby
to, co kryje się w twoich oczach, Molly.
Był
w nich blask tak intensywny, że wystarczyło na chwilę zawiesić wzrok na
zielonych tęczówkach dziewczyny, by z trudem powstrzymywać cisnący się na usta
uśmiech. Jednak kolejna chwila sprawiała, że przez te drobne iskierki przebijał
się czający się w głębi mrok, żeby po chwili całkowicie je pochłonąć. Kolory
mieniące jej oczy idealnie ze sobą współgrały, pomimo kryjącego się w nich
kontrastu uczuć. Idealnie bowiem odzwierciedlały to, co działo sie w
zakamarkach jej duszy. I chociaż jeszcze tego ranka każdą komórką swojego ciała
czuła, że w końcu może pogodzić się ze swoim losem i być szczęśliwa, dobrze
wiedziała, iż nie może tego zrobić. Nie może godzić się na własną śmierć. Musi
walczyć, postawić sobie za cel wygraną z okrutnym losem, chociaż wiedziała, że
będzie to ostatnia i najtrudniejsza walka jej życia. Jednak tylko walka daje
szanse. Tylko szanse dają siłę. Tylko siła pozwala mieć nadzieję. A gdy jest
nadzieja, ukojenie chowa się tuż za rogiem. Zrozumiała, że nie może akceptować
swojego losu, a walczyć o ostatni oddech, choćby miała być to walka z
najsilniejszym przeciwnikiem. Molly nie była Hektorem, a śmierć nie była
Achillesem. Nie było żadnych słabych punktów, które mogłaby wykorzystać na
swoją korzyść. Jednak miała nadzieję.
"Cel
uświęca środki" - pomyślała. - "Jeszcze mogę żyć".
Wiedziała,
że czas jej ucieka i jeżeli nie postara się wystarczająco mocno, straci grunt
pod nogami znacznie szybciej, niż los zapisał to na kartach jej życia, gdy
pogrążona we frustracji zawiesi głowę i zacznie czekać. Nie ulegało jej
wątpliwości, że umrze już niedługo, jednak w końcu poczuła nadzieję, że
przestanie tworzyć złudzenie życia i chwyciła się tej nadziei bardzo mocno.
-
Saudade – szepnęła, po raz kolejny otrzymując w zamian pytające spojrzenie od zdezorientowanej
Sai.
-
Słucham?
-
Mówiłaś, że oczy mówią wszytko, co czuje serce. Powiedziałaś też, że nie ma
takiego słowa, które opisałoby to, co widzisz w moich oczach. Ja myślę jednak,
że ono istnieje. Saudade. To jest właśnie to, co czuję.
-
Co to jest saudade, Molly? Co to znaczy?
-
To... to nie ma odzwierciedlenia w żadnym języku. Pochodzi z Portugalii.
Tłumaczone jest jako nostalgia, jednak kryje się za tym znacznie większe
uczucie. Głębsze. To określenie stanu, w którym uświadamiasz sobie, że tracisz
coś bardzo ważnego i nigdy nie będzie ci dane tego odzyskać. I to właśnie czuję.
Saudade.
Molly
chciała jeszcze poczuć coś tak naprawdę, zanim miną jej trzy miesiące. I tak
straciła dużo czasu na rozpaczanie. Teraz pozostało jej walczyć. O oddech. O
uczucie. O życie.
Wystarczyło
tylko zrobić krok w przód i zanim nogi posuną się z powrotem do tyłu, zrobić
kolejny krok przed siebie, nie oglądając się wstecz.
I
to właśnie zrobiła. Dosłownie. Zbliżyła się do dumnie rozpiętego, niskiego drzewa
i pociągnęła za jedną z gałązek, powodując tym samym, że tysiące malutkich
światełek poderwało się do góry i oddalało coraz bardziej w stronę nieba,
niknąc w jego mroku z każdą kolejną chwilą i mieszając się z wyłaniającymi
się zza chmur gwiazdami. Nastolatkę ogarnęło nagle niewytłumaczalne poczucie
ulgi, jakby te małe świecące duszyczki zabrały z jej serca zalegający na nim
ciężar, o którego istnieniu jak dotąd nie miała pojęcia.
I
nie bała się już śmierci świadoma, że gdy ta nadejdzie, ona będzie na nią
gotowa.
O, rany! Stęskniłam się za tym opowiadaniem. Tak długo mnie tu nie było, q
ale w końcu dodaję.
Szkoda tylko, że takie gówno:/ Cóż, co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Od jakiegoś czasu prowadzę drugiego bloga z opowiadaniem o JB -> Shy Boy
zapraszam na niego serdecznie!
Mam nadzieję, że tak długa nieobecność nikogo nie zniechęciła.
Zapraszam do komentowania <3
xx